Ariana | WS | Blogger | X X

11.07.2017

Rozdział 16.

Już za półtora tygodnia miały się odbyć próbne matury i z tego powodu Greg nie robił nic, co mogłoby mu w jakimś stopniu pomóc w tym ważnym dniu. Przeświadczenie, że w tydzień nie nadrobi materiału z przeszło dwóch lat skutecznie zagłuszało wyrzuty sumienia i pozwalało mu cieszyć się ostatnimi chwilami beztroski. Matura z matematyki bez wątpienia wyssie z niego resztkę chęci do życia, czego był boleśnie świadomy i pewny. Pocieszała go jednak myśl, że nie tylko on nie zaliczy próbnych – to bowiem oznaczało, że skoro inni mieli zaległości, i tych innych było stosunkowo dużo, wciąż miał czas na wystarczające przygotowanie się do egzaminu dojrzałości.
Sztukę ujmowania wymówek w piękne słowa, by brzmiały one racjonalnie, Greg opanował do perfekcji.
Oczywiście wymówki te tyczyły się wyłącznie matematyki; zeszyt do angielskiego zdążył przeczytać dwa razy od deski do deski, tak jak repetytorium do francuskiego i wszystkie kartki od Lady Fleurs, dlatego nie mógł stwierdzić, że nie zrobił kompletnie nic, bo coś zrobił. Podzielił się również notatkami z potrzebującymi, wyjaśnił im to i owo, choć w zasadzie większość czasu spędził w łóżku na odświeżaniu rozmowy z Mycroftem i przeglądaniu memów, więc przechwalanie się produktywnością musiało poczekać.
W dodatku w międzyczasie dostał zaproszenie na osiemnastkę Laury, która wypadała w piątek po próbnych maturach, a to łączyło się z wyborem i kupnem odpowiedniego prezentu najlepiej w tym tygodniu. O studniówce i braku partnerki nie wspominając...

~*~

Czwartkowe popołudnie.
Wychodził z przyjaciółmi ze szkoły, zamierzali razem odwiedzić pobliską galerię handlową i poszukać czegoś, co Laura nie uznałaby za żenujące lub idiotyczne, chcąc mieć problem z głowy.
– Graham!
O godzinie czternastej lekcje kończyło najwięcej klas, dlatego chodnik przed szkołą zalany był tabunem ludzi, wrzeszczących na całe gardło. Greg naprawdę nie lubił głośnych ludzi. Czuł się osaczony, czuł się tak, jakby wszyscy się na niego gapili, oceniali, rozmawiali o nim.
– Geoff!
Postanowili się przejść, by nie szargać sobie nerwów staniem w niekończącym się korku, i tak szybciej dotarliby tam pieszo.
– Gdzie jest, kurwa, Claire? – zapytał Greg. – Ona najlepiej wie, co Laura chciałaby dostać.
– Pytasz, jakbyś nie wiedział – sarknął Dimmock. – Odkąd zdała prawko, ciągle gdzieś razem jeżdżą.
– Griffin!
– Boże, bachory z roku na rok stają się coraz bardziej wkurwiające...
– Gavin!
Po komentarzu Victora Greg faktycznie usłyszał krzyczące dziecko. Wcześniej nie zwrócił na nie uwagi, zaaferowany odpalaniem papierosa i odpisywaniem Andersonowi. Odwrócił się na pięcie i spojrzał na tłum uczniów wylewających się zza drzwi, ale jedna twarz, zdecydowanie zbyt młoda, wyróżniła się na tle płaszczy i kurtek. Ręka Grega zamarła w połowie drogi do jego ust.
– Nie no, co on tu robi... – powiedział do siebie i ruszył w kierunku małolata.
– Znasz go? – zapytała Natalie.
– Niestety...
– Gdzie ty idziesz?! – zdenerwował się Dimmock. – Halo, a prezent?
– Idźcie beze mnie. Do jutra!
– Co za kutas.
Zignorował słowa Dimmocka i szybko przemierzył odległość dzielącą go od młodego socjopaty. Chłopiec stał na środku chodnika z założonymi na piersi rękoma i świdrował Grega wzrokiem, obojętny na zdziwione spojrzenia mijających go nastolatków, a gdy Lestrade w końcu znalazł się przed czarnowłosym Holmesem, uniósł wymownie jedną brew.
– Mam na imię Greg – zaznaczył na wstępie – i skąd wiedziałeś, o której kończę?
– Nie wiedziałem, czekam tu już drugą godzinę.
– Pieprzysz... Po jaką cholerę?
– Transport, lokaju, muszę się pilnie dostać w pewne miejsce, ale mój tak zwany brat jest zbyt zajęty sprawami wagi państwowej i nie ma dla mnie czasu.
– Sądzisz, że ja go mam? I przestań z tym lokajem, ile razy mam powtarzać.
– Nie spodziewałem się, że akceptacja swej prawdziwej natury może sprawić ci taki problem.  Zresztą, to nieistotne. Gdzie więc zaparkowałeś nasz pojazd?
– Nasz? Nie rozśmieszaj mnie, młody. Mycroft wie, że urwałeś się z lekcji?
– Nie mam ochoty odpowiadać na twoje pytania, są nudne. Podobnie jest z całą twoją egzystencją, nie mogę pojąć, z jakiego powodu czerwony mamut w ogóle zaprząta sobie tobą głowę.
– Czyli nie wie.
Do drugiej części zdania wolał się jak na razie nie odnosić, jego usta były zbyt nieprzewidywalne, nie wiedział, co mogłoby je opuścić, a nie chciał też powiedzieć czegoś, co Sherlock opacznie by zrozumiał. Może i miał góra dwanaście lat, ale rozumu matka natura mu nie poskąpiła.
– Zwłoka grozi zwłokami, lokaju, lepiej się pospieszmy.
– To gdzie chcesz jechać?
– Będę cię nawigował.
– No ale powiedz chociaż, czy zajmie nam to cały dzień czy pół godziny – jęknął, szukając kluczyków w głębokiej kieszeni płaszcza. – Jutro mam sprawdzian z angielskiego i muszę zrobić zadanie na niemiecki.
– To twój osobisty problem. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej wrócisz do swoich żałosnych obowiązków.
– Jak zwykle uroczy – parsknął z uśmiechem, przez co Sherlock się naburmuszył. – Stoi na drugim parkingu, chodź.

~*~

– Nim ruszymy, pragnę ci przedstawić warunki naszej umowy.
Greg zawahał się podczas przekręcania kluczyka w stacyjce i spojrzał na Sherlocka, który zdążył już zapiąć pasy.
– Mój drogi brat nie dowie się o mej dzisiejszej eskapadzie. Wiedz, że mam dostęp do jego portali społecznościowych, potrafię również odczytywać jego myśli, wystarczy więc sekunda, a wasze marne spiski i intrygi zostaną przeze mnie odkryte.
– Szpiegujesz go? – parsknął, wyjeżdżając z parkingu. Z szacunku przyciszył radio, aczkolwiek w duchu śpiewał wraz z Tylerem Josephem.
– Nie zaprzątaj tym swojej główki, lokaju, myślenie zostaw osobom do tego stworzonym.
– Czyli tobie, co?
Sherlock uśmiechnął się przerażająco.
– Do rzeczy. Nie będziesz zadawał głupich pytań. Ani jakichkolwiek pytań. Właściwie to w ogóle się nie odzywaj. To rozprasza mój proces myślowy. Najpewniej i tak nie będę cię słuchał.
– W którą stronę?
– Tam. – Wskazał palcem. – Obligujesz się również do kompletnego usunięcia z pamięci wszelkich informacji, jakie dziś pozyskasz.
– Bardzo chętnie!
– Zamilcz. Nie masz prawa ich rozsyłać, wykorzystywać w przyszłości przeciw mnie i tym podobne. Zrozumiano?
– Jak najbardziej, kapitanie.
Po słownym podpisaniu cyrografu w samochodzie zapadła cisza. Sherlock co jakiś czas przerywał ją wskazówkami dalszej jazdy – na szczęście obyło się bez dodatkowych obelg. Greg nie mógł zaprzeczyć, warunki Holmesa wzbudziły w nim piekielną ciekawość, ponieważ sugerowały one podejrzane interesy. Z drugiej strony, czy dziecko paprało się w podejrzanych interesach? Z trzeciej strony, czy Sherlock naprawdę był dzieckiem?
Nieważne, wkrótce i tak wszystkiego się dowie.

~*~

– Ty chyba sobie żartujesz.
– Nie śmiałbym.
– To ja gnam przez cały Londyn, z dziesięć razy unikam wypadku...
– Szczegóły twojej niekompetencji mnie nie interesują.
– ... żeby jaśnie wielmożny książę Sherlock mógł sobie kupić pudełko pierdolonych czekoladek?! Nie, nie wierzę...
– Nie moją winą jest to, że brakuje ci asertywności, co jednostki wybitne — ja — bez problemu wykorzystują.
– To sen. Zaraz się obudzę w swoim łóżku. Będzie dobrze, Greg.
– Twoje łóżko musi zaczekać, jeszcze nie skończyliśmy.
– A właśnie, że skończyliśmy, młody, nie jestem żadnym lokajem! Wyjeździłem pół baku, paliwo kosztuje, a ja nie mam zamiaru iść do pracy przed ukończe...
– Drugie imię Mycrofta to Barry.
Reszta wyrazu ugrzęzła Gregowi w gardle, który nagle zapomniał, co chciał powiedzieć. Zamrugał powoli i z wciąż otwartymi ustami wpatrywał się w widocznie znudzonego Sherlocka, oglądającego swoje dokładnie przycięte paznokcie.
– Zamknij usta, wyglądasz na głupszego niż w rzeczywistości jesteś.
– Mycroft Barry Holmes?
– Jeżeli będziesz się nienagannie zachowywał  poznasz też trzecie.
Grega naszła ochota na parsknięcie śmiechem, ale uznał to za niestosowne, dlatego przybrał na twarz maskę powagi.
– Barry? – spytał drżącym głosem. – Wkręcasz mnie.
– Jaki miałbym z tego zysk?
– Proszę cię, ciebie nazwali „Sherlock”, a twojego brata „Mycroft”! Barry tu nie pasuje!  Sherlock wzruszył ramionami. – Wkręcasz mnie – powtórzył. Nie potrafił w to uwierzyć, no po prostu nie. – A skoro już rozmawiamy o Mycrofcie, gdzie on tak właściwie jest?
– Daleko – odparł lakonicznie, a Greg przewrócił oczami. – Dlaczego się nim interesujesz? Jakie są twoje motywy? Nic w nim nadzwyczajnego, dlaczego więc przyciągnął uwagę jakiegoś pospólstwa?
– Nie interesuję się nim – wypalił szybko, czując pieczenie na koniuszkach uszu. – Ale wożę jego irytującego brata po Londynie i chciałbym wiedzieć.
– Wyjechał.
– Kiedy?
– Dawno.
– To znaczy?
– Że dawno.
– Czyli?
– I ty nazywasz to „nieinteresowaniem się”? Żałosne. Cóż, widzę, że w twoim przypadku subtelność idzie w parze z inteligencją i asertywnością.
– Dla własnego dobra... zamknij się – dokończył słabo. Na dodatek rozbolała go głowa. – Wracamy. I w dupie mam, że nie pozałatwiałeś wszystkich spraw. Wczoraj tankowałem... – jęknął na widok wskaźnika niebezpiecznie szybko zbliżającego się do czerwonej kreski.
Sherlock mruknął coś pod nosem, jednak Greg postanowił całkowicie zignorować obecność małego diabła na siedzeniu pasażera, nie chciał przecież osiwieć w wieku osiemnastu, prawie dziewiętnastu, lat.

~*~

Gdy przejechał przez ogromną bramę, odetchnął z ulgą. Nareszcie uwolni się od młodocianego szatana! Budynek nie zmienił się ani odrobinę, wyglądał tak, jak go Greg zapamiętał – stare okiennice owinięte brązowymi gałązkami bluszczu odstraszały przyjezdnych, a strzeliste wieżyczki wciąż przywodziły mu na myśl królewskie zamczyska, zapomniane przez czas.
Wyszli z samochodu, a wtedy wielkie drzwi otworzyły się na oścież i stanął w nich... wściekły Mycroft Holmes. Serce Grega zabiło szybciej, ponieważ przypomniał sobie o swoich fantazjach, które teraz wyjątkowo wyraźnie zaczęły się odtwarzać przed oczami jego wyobraźni.
Mycroft tupał nerwowo nogą, ręce założone miał za plecami, a gdyby tego było mało – ogromna żyła pulsowała na jego skroni. Greg skrzywił się w duchu.
– Sherlocku, wytłumacz się – zażądał w ramach powitania, nie zaszczycając Grega spojrzeniem.
– Byłem z Gerardem w bibliotece, wybacz, zapomniałem, że dzisiaj wracasz. Na szczęście tym razem mam powód, przez który się spóźniłem, stoi on tutaj. – Wskazał Grega dłonią. – Bez przerwy narzekał, ponadto zgubił nas w centrum, dlatego zostaliśmy zmuszeni do pytania o drogę.
– Oi! Przestań kłamać!
– Ja?! – ryknął chłopiec. – Bluźnierstwa! Niewinnych skazują za czyny grzeszników, dzień sądu już blisko...
– Równie dobrze możesz skończyć, mnie nie nabierzesz – powiedział ze stoickim spokojem Mycroft.
Sherlock podniósł się z marmurowych schodów i poprawił zmięty płaszcz, po czym w milczeniu ruszył do domu.
– Jeżeli poniosłeś jakiekolwiek szkody...
– Mam déjà vu – parsknął Greg. – Zero szkód oprócz mojej zdeptanej samooceny, ale to stałoby się prędzej czy później.
– Nie mam pojęcia, co w niego wstąpiło... – Mycroft przeczesał dłonią włosy, a następnie zajął się masowaniem nasady nosa. – Odkąd przystąpił do piątej klasy, nie potrafię nad nim zapanować. Przepraszam, nie powinienem cię obarczać moimi problemami.
– Ej, no weź, nic się nie dzieje – próbował go przekonać. Po cichu cieszył się, że Mycroft się przed nim otwierał. – Poza tym, od czego ma się przyjaciół?
Momentalnie pożałował, że w ogóle się odezwał. Mycroft znieruchomiał, wyraźnie zaskoczony jego wyznaniem, i stał tak przez bite dziesięć sekund, aż w końcu przełknął z trudem ślinę, oblizując dolną wargę, którą później zagryzł.
– Uważasz mnie za swojego przyjaciela? – spytał nonszalancko, lecz nuta niepewności pobrzmiewała w jego głosie.
– T-tylko... Tylko jeśli nie masz nic przeciwko... To płynie w obie strony.
– Jestem zaskoczony – przyznał.
– Czemu?
– Bo jesteś pierwszą osobą, która proponuje mi taki układ.
Mycroft zamknął drzwi i wyciągnął z kieszeni spodni złotą papierośnicę, a po chwili odpalony papieros spoczywał między ustami Holmesa. To uświadomiło Gregowi, że nie palił od ponad godziny, więc sam sięgnął do kieszeni płaszcza. Nie znalazł tam zgniecionej paczki.
– Częstuj się. – Mycroft podał mu papierośnicę. – I tak jestem ci dłużny.
– Nonsens, ale dziękuję.
W ciszy palili swoje papierosy. Greg zastanawiał się, co Mycroft miał na myśli, mówiąc o układzie, ponieważ niemożliwym było, by Mycroft nigdy wcześniej nie nawiązał z kimś przyjaźni – byli rówieśnikami, mieli za sobą niecałe dwanaście lat edukacji, to oznaczało trzy różne szkoły i trzy różne otoczenia, z pewnością w życiu rudzielca pojawił się ktoś, z kim chłopak się zaprzyjaźnił lub przynajmniej zakolegował. Na pewno istniał ktoś taki...
I ot tak w jednej sekundzie zrobiło mu się niewiarygodnie przykro, a jego żołądek stał się kilkakrotnie cięższy, bo to wcale nie było niemożliwe. Zacisnął dłoń w pięć, by powstrzymać się przed położeniem jej na ramieniu nastolatka. To, że grono przyjaciół i znajomych Grega zaliczało się do raczej szerokich, nie przekładało się na innych, nie wszyscy mogli się tym pochwalić.
Czy zatem Mycroft spędził całe życie w samotności? Czy zmagał się ze swoimi demonami w pojedynkę? Czy nie posiadał kompana do żartów i rozmów i wylewania żali, nie licząc Sherlocka?
To okrutne.
Greg podszedł do Mycrofta i zakleszczył go w ciasnym uścisku. Pragnął w nim zawrzeć zbędne słowa, a jednocześnie pocieszyć go i zapewnić, że nigdzie się stąd nie ruszał, że mógł na niego liczyć w każdej sprawie, o każdej porze dnia i nocy.
– Gregory, co...?
– Jestem Greg – mruknął i mocniej zacisnął ręce wokół wąskich ramion Holmesa. – I postaram się być najzajebistszym przyjacielem na świecie.
– Och.
Mycroft z początku nie odwzajemnił uścisku, zbity z tropu, jednak to nie miało znaczenia i Lestrade przestał się tym przejmować, gdy po paru niezręcznych sekundach niezgrabnie położył dłoń na plecach Grega i Greg poczuł się tak, jakby stracił grunt pod nogami. Nie chciał go puszczać. Chciał, by ten moment trwał. Mięśnie Mycrofta wyczuwalnie rozluźniły się pod materiałem jego płaszcza, a dłoń spoczywająca na dole pleców Grega chyba nawet lekko zacisnęła, nie wiedział, bo w jednej chwili z nieba puścił się siarczysty deszcz, a w oddali dało się usłyszeć dźwięki nadchodzącej burzy, przez co chłopcy odskoczyli od siebie jak oparzeni. Na policzkach rudzielca zauważył delikatne rumieńce, z których Greg był niezwykle dumny.
Tego dnia Greg stał się przyjacielem Mycrofta Holmesa.
Wielka szkoda, że obowiązki nie pozwalały o sobie zapomnieć.
– Będę się zwijał – powiedział z kwaśną miną. – Jutro mam sprawdzian...
– Rozumiem – odparł zakłopotany Mycroft. – Dziękuję raz jeszcze za odeskortowanie Sherlocka.
– Nie ma sprawy. – Uśmiechnął się szeroko. – Trzymaj się, Myc.
Mycroft zmrużył jedynie oczy i pokręcił głową, po czym zniknął za drzwiami zamczyska, zostawiając Grega sam na sam z kołatką w kształcie paszczy lwa. Greg na chwiejnych nogach powędrował do samochodu, gdzie odetchnął głęboko. Przez całą drogę powrotną odtwarzał w pamięci ich uścisk.
A gdy wrócił do domu i usiadł nad książkami, w pełni zmotywowany do czytania, zatracił się w zapachu perfum Mycrofta, który przesiąknął jego ulubioną, szarą bluzę. Z uśmiechem na ustach bezmyślnie przewracał kartki, nucąc cicho.

~*~

Próbne matury okazały się łatwiejsze, niżby Greg podejrzewał, pomijając, rzecz jasna, matematykę. Nie zdał, ale wysłuchując narzekań reszty klasy zrobiło mu się lżej na sercu, ponieważ zdecydowanej większości również nie poszło zbyt dobrze, więc wciąż miał dużo czasu. Wątpił, by dziewięćdziesiąt procent językowców czekała poprawka w sierpniu, to było statystycznie nierealne.
Udało mu się też wyciągnąć Mycrofta na palarnię w przerwie między podstawą z francuskiego a rozszerzeniem, dlatego pisząc wypracowanie na temat wad i zalet stałego monitoringu w miastach nie przejmował się swoim wynikiem. Warto zanotować, że Mycroft piekielnie atrakcyjnie wyglądał w trzyczęściowym garniturze i to względnie na tym skupiał się Greg przez prawie dwie godziny.