Ariana | WS | Blogger | X X

15.07.2017

Rozdział 17.

Greg nie mógł się doczekać osiemnastki Laury. W tym dniu nareszcie dane mu było odreagować pomaturalny, ale i przedmaturalny stres, dlatego od samego rana chodził podekscytowany, a w szkole nie potrafił spokojnie wysiedzieć w ławce, rozmyślając o czekającym na niego alkoholu i jedzeniu. Grupa, z którą składał się na prezent, kupiła dziewczynie wymarzone przez nią spodnie, srebrną bransoletkę i ogromny zestaw kosmetyków z Diora – Claire zapewniła ich, że zestaw ten się Laurze spodoba, więc wszyscy odetchnęli z ulgą. Christinsen to wybredne dziewczę, nie chcieli jej zajść za skórę.
Rozpoczęcie imprezy miało się odbyć o dziewiętnastej, co dało Gregowi cztery godziny na psychiczne przygotowanie się do wyjścia wśród ludzi. Alkoholizm alkoholizmem, to wizja przebywania w towarzystwie prawie trzydziestu nastolatków przez pół nocy nie napawała go optymizmem. Owszem, znał tych ludzi, z garstką nawet się przyjaźnił, ale to nie zmieniało faktu, że środowiskiem naturalnym chłopaka był jego pokój i nazbyt wygodne łóżko. W którym leżał odkąd wrócił ze szkoły. Nic na to nie poradził, miękki materac jakby telepatycznie się z nim porozumiewał, a puchate poduszki szeptały słodkie obietnice wprost do jego uszu. Tłumaczył to sobie w ten sposób – powinien wypocząć, bo nieprędko znów się położy, jednak, prawdę mówiąc, maskował tak tylko swoje przeklęte lenistwo. Czułby się z tym źle, gdyby nie fakt, że miał to w dupie.
Nastawił budzik na osiemnastą i z uśmiechem na twarzy zamknął oczy.
Minęła minuta, dwie, trzy, a telefon Grega zadzwonił głośno i bezlitośnie. Wydał z siebie dźwięk, jaki wydawał Nikola zaraz po obudzeniu, po czym spojrzał na okrutnie jasny ekran czarnego iPhone'a.
– Nie... nie... nie... – jęczał na widok wyświetlającej się na nim godziny.
Osiemnasta.
Czyli czas to rzeczywiście jedynie koncept wymyślony przez człowieka.
Poszedł do łazienki, gdzie spędził ponad kwadrans na kontemplacji życia i zastanawianiu się, czy szklanka może być jednocześnie pełna i pusta, skoro określające ją przymiotniki były swoimi przeciwieństwami, a gdy uznał, że jego ciało wystarczająco się już rozwodniło, a rachunek za wodę wystarczająco wzrósł, zawiązał ręcznik w pasie i zabrał się za golenie krótkich włosków pokrywających jego policzki. Golił się dość rzadko, praktycznie w ogóle, jednak zaobserwował, iż ostatnimi czasy jego zarost stawał się coraz ciemniejszy i twardszy. Kiedyś ten dzień musiał nadejść.
Szczęśliwie, nie zaciął się ani razu.
Rozczesując mokre włosy, przypomniał sobie o wizycie u fryzjera, którego wypadałoby w końcu odwiedzić – jak tak dalej pójdzie, zacznie wyglądać jak hipster, a to wcale mu się nie uśmiechało. A jakby je związał? Wyciągnął suszarkę z szafki pod umywalką, a następnie skierował nadmuch gorącego powietrza na czoło, później na boki i potylicę i po dwóch minutach dyszał ciężko, wachlując sobie twarz. Nie wiedział, jak jego matka codziennie znosiła takie temperatury. W koszyczku na pralce znalazł czarną gumkę, którą związał brązowe kosmyki i spojrzał na obicie w lustrze, co rusz kręcąc głową.
Wyszedł z łazienki i powędrował do pokoju rodziców.
– Mama, mogę tak iść? – spytał na wstępie.
– Ale zamierzasz coś na siebie włożyć? – odezwał się ojciec.
– Śmieszek. Chodziło mi o włosy.
Obrócił się wokół własnej osi, by w całości zaprezentować swoje dzieło.
– Mój przystojny mężczyzna – powiedziała rozczulona Violet. – Pięknie ci! I wreszcie widać twoje oczy!
– Wyglądasz kretyńsko.
Zawsze mógł liczyć na obiektywną opinię Simona.
– Zostaw go w spokoju.
Postanowił opuścić rodziców, ponieważ jedna interakcja z nimi dziennie w zupełności mu wystarczała. Wrócił do łazienki, rozwiązał włosy, ochlapał się wodą kolońską ojca, jeszcze raz przyjrzał się sobie w lustrze, po czym poszedł do swojego pokoju i przebrał w przygotowany wcześniej strój. Założył czarne, wąskie jeansy z dziurą powstałą w wyniku bolesnego zetknięcia z chodnikiem podczas pogodni za Claire – prezentowały się obiecująco, dzięki przetarciu zyskały nowy charakter – których nogawki podwinął tak, by odsłaniały kostki, błękitny, luźny podkoszulek z szerokim dekoltem i kieszonką na piersi i sportową marynarkę w tym samym odcieniu, co spodnie.
Jego telefon zadzwonił. Leżał na łóżku, dwa metry od niego, więc dzielący ich dystans nie był duży, jednak Greg nie byłby Gregiem, gdyby nie potknął się o swój plecak i nie wylądował na ziemi, uprzednio uderzając kolanem o kant biurka. Zawył z bólu i zaklął cicho, niestety nie miał czasu na użalanie się nad sobą, bo telefon nadal wygrywał irytującą melodyjkę.
– Słucham? – warknął, rozmasowując pulsujące kolano.
– Chryste, spokojnie – mruknął Dimmock. – Zaraz wyjeżdżamy, gotowy?
– Ta. Jak nigdy.
– Okej. Elo.
– Cześć.
Zablokował telefon i schował do kieszeni, podobnie paczkę papierosów i zapalniczkę, po czym wyłowił z szuflady skarpetki i pobiegł do korytarza. Tam zauważył, że jego brogsy pokrywała warstwa kurzu i błota, dlatego kolejne pięć minut, które powinien spędzić na dokonywanie wszelkich poprawek, spędził na szorowaniu butów.
Usłyszał dźwięk samochodu wjeżdżającego na ich plac.
– To ja idę! – krzyknął.
– Bądź grzeczny i uważaj na siebie!
Przewrócił oczami.
Z ulgą opuścił dom, utykając na prawą nogę, zapiął płaszcz, zamknął drzwi i ruszył do szarego samochodu ojca Victora.
Pojechali.

~*~

Gdy dotarli na miejsce, przed wejściem do budynku zastali trzy wystrojone w sukienki dziewczyny i czterech chłopaków w eleganckich koszulach kryjących się pod skórzanymi kurtkami. Caroline, Natalie, Emily, Tommy i Billy oraz Steve i John, partnerzy Emily i Natalie. Tommy trzymał w rękach dużą paczkę, a reszta rozmawiała głośno i paliła papierosy. Przywitali się ze wszystkimi i udali się do środka.
– Cześć, ludzie! – pisnęła Laura, przytulając ich od progu. – Super, że jesteście, pomożecie mi z noszeniem soków. Prezent dajcie tutaj – wskazała na stolik przy ścianie – a kurtki i płaszcze zanieście tam. – Wskazała malutki pokoik po drugiej stronie sali. – Ale się cieszę! – zawołała śpiewnie i odeszła w stronę laptopa.
Sekundę później zjawiła się przy nich Claire i wyściskała każdego po kolei.
– Długo tu jesteś? – spytała Natalie.
– Jakieś pół godziny – odpowiedziała brunetka z szesnastomilimetrowymi tunelami w uszach. – Laura chciała, żebyśmy z Hillary przyszły wcześniej i dmuchały balony.
– Zazdroszczę wrażeń – parsknął Billy.
– Ta, dlatego jeśli któryś mądry odważy się pęknąć chociaż jednego balona, zamorduję. To nie te płuca, co kiedyś.
– Super, Frosty, niesamowita historia. – Natalie uśmiechnęła się sztucznie. – Co będzie dobrego do jedzenia? Ile wódki kupiła? Gdzie siedzimy? Jezus, Jezus, nie chcę na krawędzi...
Dziewczyny oddaliły się do stolików, a faceci odnieśli ich płaszcze.
– Wydaje mi się, że Laura już jest pijana – powiedział Dimmock, kręcąc głową.
– Pewnie zobaczyła te wszystkie butelki i ją kopnęło – zażartował Tommy.
– Co wcale by mnie nie zdziwiło – zaśmiał się Billy. – O kurwa, ziomki, ale się dziś napierdolę.
– Jak zarzygasz auto mojej matki... – zagroził Thomas.
– To było tylko raz, przestań wypominać. Zresztą, nie rzygałem, po prostu mnie zemdliło.
– Mhm. To co zrobiłeś w sekundzie, w której wyszedłeś z auta? No właśnie. Nie ufam ci, mam ku temu powody.
– Jestem tak głodny – powiedział Greg, czym uciął wymianę zdań przyjaciół. – Specjalnie nic nie jadłem, żeby teraz więcej zmieścić.
– Też. Jak usłyszałem, że będzie pizza... Kurwa, Greg, przestań mówić o jedzeniu.
Dimmock chwycił się za brzuch.
– No chodźcie, soki czekają!

~*~

Greg musiał przyznać, że wraz z rozwojem imprezy, bawił się coraz lepiej. Oczywiście obecność Cobba nieco zepsuła jego nastrój, ale potem wypił cztery kolejki pod rząd i mu przeszło. Muzyka dudniła w średniej wielkości pomieszczeniu, a kolorowe światełka nadały sali klubowego klimatu. Wódka lała się litrami, głównie na początku, gdy zgromadzeni łapczywie opróżniali kieliszki w nadziei szybkiego otumanienia zmysłów i dodania sobie odwagi. Wkrótce Laura zaprosiła Lucasa na parkiet. Za ich przykładem powędrowała Emily ze Steve'em i Natalie z Johnem, Claire zarzekała się, że była zbyt trzeźwa na tańce, dlatego wdała się w ping ponga z Dimmockiem, natomiast Hillary i Caroline zaczęły plotkować na uboczu. Tommy i Billy w tym czasie namówili Grega na blanty i to mniej więcej wtedy Lestrade stracił rachubę czasu.
Jednego był pewny – pizza jeszcze nigdy mu tak nie smakowała.
Czuł się wyśmienicie, niemalże zapomniał, że nie zdał matury z matematyki, za co imprezowicze wznosili głębokie toasty. Niezdana matura. I co w związku z tym? To nie koniec świata, przecież mogli ją poprawić. Albo poszukać pracy, która ów dokumentu od nich nie wymagała. Pieprzyć to. Pieprzyć wszystko; maturę, obowiązki, pracę, konsekwencje. Byli młodzi, do cholery, powinni popełniać błędy i wyciągać wnioski, powinni żyć pełnią życia, a nie martwić się progami punktowymi poszczególnych uczelni.
I w myśl tej zasady Greg opróżniał kolejne kieliszki, mając nadzieję, że uda mu się zapić gorycz i rozczarowanie swoim słabym duchem.

~*~

O północy na środku sali ustawiono krzesło. Na krześle usiadł Lucas, o jego kolana oparła się Laura, a na jej plecach położono poduszkę. Cobb rozpiął pasek i wysunął go ze szlufek. Muzyka ucichła.
Zaszczyt pierwszego uderzenia przystąpił panu Christinsen. Ojciec Laury wziął duży zamach, ale zamiast uderzyć – pocałował dziewczynę w czoło. Tłum zaklaskał. Niestety pani Christinsen nie znalazła w sobie takiej litości, uderzyła ją grubym pasem, ale delikatnie, nie chcąc wyrządzić córce krzywdy. Claire to zupełnie inna historia. Najlepsza przyjaciółka jubilatki zrobiła to tak, jak trzeba; Grega aż zabolało na sam widok, jednak nie przestał nagrywać ceremonii, bo wiedział, że Laura ucieszy się z pamiątki. Po uderzeniu Hillary z oczu Laury polały się łzy.
Greg pamiętał swoje bicie, a raczej fioletowe i krwiste siniaki mu o tym przypominały za każdym razem, gdy zamierzał usiąść, a ślad sprzączki zostawiony przez Dimmocka przerodził się w bliznę. Wspomnień czar.
Lucas uderzył jako ostatni, a następnie rodzice Laury poprosili o ciszę. Pan Christinsen zmontował króciutki filmik urodzinowy, w trakcie którego dziewczyna się rozpłakała, właściwie to nie tylko ona – Emily i Hillary ukradkiem ocierały oczy i próbowały pocieszyć lub rozbawić zapłakaną brunetkę, lecz z marnym skutkiem. W końcu Claire przytuliła Laurę i wszyscy wrócili do stołu.

~*~

Impreza trwała do drugiej w nocy, ponieważ gwiazda wieczoru zaliczyła zgona w pokoiku z płaszczami i kurtkami i zapaskudziła tamtejszą podłogę. Zapaskudziła też ławeczkę i chodnik przed budynkiem i buty Lucasa. Przynajmniej takie informacje trafiły do Grega za pośrednictwem Natalie, ale Greg nie przejął się tym. Przeczuwał taki obrót spraw. Naprędce wypił resztę wódki wraz z Dimmockiem i praktycznie śpiącym Danielem.
Wkrótce osiemnastka dobiegła końca i względnie trzeźwy leżał w łóżku, głaszcząc Nikolę po grzbiecie.

~*~

Obudziwszy się przed szóstą rano odniósł wrażenie, że umierał. Wysuszone gardło ewidentnie domagało się dostępu do wody, uniemożliwiając mu swobodne oddychanie, dlatego wygramolił się z łóżka i doczołgał do kuchni, gdzie za jednym zamachem pochłonął półlitrową butelkę soku pomarańczowego, co nie było najrozsądniejszym pomysłem, bo gdy tylko odstawił butelkę na blat, biegiem puścił się do łazienki i zwrócił całą zawartość żołądka. Przyjemny chłód toalety nieco uśmierzył ból głowy. Siedział tak solidne dziesięć minut, przeklinając swój nędzny żywot. Dlaczego zmieszał wódkę z zielskiem? Dlaczego nie potrafił myśleć ani przewidywać?
Dyszał ciężko i co chwilę przecierał lejący mu się z czoła pot. Nigdy więcej.
Na drżących nogach poszedł do pokoju. Zasnął jeszcze zanim się położył.

~*~

Greg nienawidził niedziel. Jego skromnym zdaniem był to najgorszy dzień w tygodniu, poprzedzający nawet poniedziałki, a poniedziałki namiętnie darzył pogardą. Nic tylko siedzieć i czekać na nieuniknione. Gdyby chociaż na godzinę przestało padać! Wyszedłby z domu, spotkał się z Tommym i Billym, to nie – pogoda oczywiście musiała sobie z niego zażartować i od rana zalewała Londyn zimnym deszczem, skutecznie krzyżując Gregowi plany. Dimmock bez wątpienia miział się z Camille, Anderson z Sally, a Claire z depresją. Jemu do miziania został Nikola, jednak ten wyszedł wczorajszego popołudnia i do teraz nie wrócił, dlatego Greg został zmuszony mierzyć się z bezdenną, szarą pustką w samotności. Odrobił zadanie z francuskiego, niestarannie posprzątał pokój, opróżnił i załadował zmywarkę, spędził dwie i pół godziny na przeglądaniu Instagrama, ale to i tak nie pomogło mu w przezwyciężeniu obezwładniającego znudzenia.
Miał ochotę wyjść z domu. Całą sobotę zdychał w swoim łóżku, nadeszła więc pora na stawienie czoła ludziom.
Do: Mycroft Holmes
nudzi mi się……..
Nie liczył na odpowiedź. Podejrzewał, że Mycroft zajęty był jakimś niezwykle ciekawym eksperymentem Sherlocka albo zajmował się ratowaniem świata, nic nie mógł jednak poradzić w związku z chęcią skontaktowania się z rudym nastolatkiem.
Mycroft był jak powiew świeżości, tak bardzo różnił się od ludzi, którymi od lat otaczał się Greg. Intrygował go. Intrygował go jego sposób bycia, jego inteligencja i ten błysk w oku, ale też poczucie humoru oraz swoista niewinność. Czy osoba pokroju Mycrofta Holmesa mogła być niewinna?
Bogaty chłopak zajmujący się młodszym bratem, z tęgim umysłem i niepokojąco daleko sięgającymi wpływami, i to zaledwie w wieku osiemnastu lat. Greg nie chciał być powierzchowny, lecz ten opis nie pokrywał się z definicją niewinności.
A jednak.
Maski, maski, maski... Wszędzie maski, zawsze te cholerne maski, bo przecież autentyczność, szczerość i prawdziwość nic w tych czasach nie znaczyły, bo przecież łatwiej udawać i uciekać, dusić w sobie wszystko, okłamywać, nie tylko innych, ale i samego siebie, łatwiej nie być sobą, łatwiej wcielać się w role, podążać za tłumem, łatwiej milczeć, ślepo powtarzać, nie wychodzić przed szereg, nie mieć swojego zdania, nie oddychać, nie istnieć. Po co to wszystko? Skąd wzięła się ta obłuda, ten fałsz, to znieczulenie? Skąd wziął się podział na lepszych i gorszych, kim byli lepsi i w czym byli lepsi od gorszych, i dlaczego gorsi nie mogą być lepsi, bo definiuje ich kolor skóry, w co wierzą i co kryje się w ich spodniach? Skąd w ludziach tyle nienawiści? Pierdolony wyścig szczurów, kto szybciej, kto więcej, jego sukces to moja porażka, jego porażka to mój sukces, nienawiść, przekręty, korupcja, wojny, nienawiść, nienawiść, przepełnia nas nienawiść, stajemy się nienawiścią, zarażamy nią, plujemy żółcią, rzucamy kłody pod nogi, by potem wyciągnąć pomocną dłoń, by utrzymać swój wizerunek świętego i zyskać kolejną przysługę, jakbyśmy wcale nie próbowali tej osoby zniszczyć. Nienawiść. Nienawidzę jej, bo zarabia więcej ode mnie, nienawidzę go, bo ma droższy samochód, nienawidzę ich, bo wiedzie im się dobrze, bo są zadowoleni z życia, gdy ja topię się w niepowodzeniach i zawiści, gdy ja się staram, ale to nie wystarcza. Nienawidzę ich, bo nienawidzę siebie, a jednocześnie się kocham i wiem, że zasługuję na więcej, więcej, więcej. Dlaczego on dostał awans, skoro ja pracuję równie ciężko, jak nie ciężej? Dlaczego nie zdałem matury, skoro z dwóch przedmiotów mam sto procent, a z jednego dwadzieścia? Sprawiedliwość to puste słowo. Ten świat nie był sprawiedliwy, nie był równy ani piękny. Gdzie jest to, co obiecali nam rodzice? Czytaliśmy o odwadze – nie potrafimy się otworzyć. Czytaliśmy o miłości – nie potrafimy kochać. Czytaliśmy o „długo i szczęśliwie” – krzyczymy, błagamy, pytamy: a gdzie nasze „długo i szczęśliwie”? Gdzie ten obiecany raj? Co się stało z nadziejami i ambicjami, czy zgubiliśmy je po drodze na szczyt, na który i tak nie mamy siły wejść? Plany, aspiracje, marzenia – czy to w ogóle coś jeszcze znaczy? Przecież i tak skończymy w jednym piachu. Prędzej czy później umrzemy i zostanie z nas tylko to, jak reszta nas zapamiętała. Człowiek był jedynie wspomnieniem w pamięci innych, a on nie chciał tak skończyć, nie chciał być wyłącznie imieniem i nazwiskiem na nagrobku, chciał żyć, chciał przeżyć swoje życie tak, jak mu się podobało, chciał zdobywać złote góry.
Telefon zawibrował mu w dłoni, tym samym wyrywając z potoku myśli. Zamrugał powoli, niestety uczucie piasku pod powiekami nie ustąpiło. Gdy spojrzał na wyświetlacz, zrobiło mu się cieplej.
Od: Mycroft Holmes
Radziłbym Ci w takim razie zająć się powtarzaniem w związku ze zbliżającym się konkursem recytatorskim.
Uśmiechnął się do siebie i usiadł wygodniej na obrotowym stołku.
Do: Mycroft Holmes
jest sens żebym pytał skąd wiesz że biorę udział?
Odpowiedź przyszła niemal natychmiast.
Od: Mycroft Holmes
Na Twoim miejscu bym się nie fatygował.
Do: Mycroft Holmes
okej. założę po prostu że wiesz wszystko o wszystkich
Patrzył na trzy pojawiające się i znikające kropeczki, nie mogąc powstrzymać ekscytacji.
Od: Mycroft Holmes
Słusznie.
Przewrócił oczami i zaśmiał się na głos.
Do: Mycroft Holmes
na naukę mam dużo czasu, nie chce siedzieć w domu
Od: Mycroft Holmes
Wyjdź więc na zewnątrz.
Do: Mycroft Holmes
pada
Do: Mycroft Holmes
nie ma co robić
Od: Mycroft Holmes
I sądzisz, że jestem w stanie Ci pomóc?
Zaproponowałby mu spotkanie, ale obawiał się, że skończy się to jak poprzednio, że znów przez kilka dni nie będzie miał z nim kontaktu, a do tego nie mógł dopuścić. Nie chciał się narzucać.
Do: Mycroft Holmes
no nie wiem nie wiem
Do: Mycroft Holmes
właśnie przechodziłem kryzys egzystencjalny
Do: Mycroft Holmes
masz jakiś pomysł co mogę robić teraz?
Od: Mycroft Holmes
Zastanowić się nad wyciągniętymi wnioskami i poprawić jakość swojego życia.
Do: Mycroft Holmes
że już?
Od: Mycroft Holmes
Jeżeli nie teraz, to kiedy?
Do: Mycroft Holmes
chyba masz rację
Od: Mycroft Holmes
Zawsze ją mam, Gregory, nie zapominaj o tym.
Do: Mycroft Holmes
wystarczy greg
Do: Mycroft Holmes
i ty dobrze o tym wiesz :/

~*~

W poniedziałek przed ostatnią lekcją klasy trzeciej językowej Greg stał przy drzwiach do sali, przeglądając rozmowę z Mycroftem i uśmiechając się pod nosem. Archiwum ich rozmów wydłużało się z dnia na dzień.
Zadzwonił dzwonek sygnalizujący koniec przerwy, dlatego korytarz na pierwszym piętrze głównego budynku zaczął pustoszeć. Lestrade schował telefon do kieszeni i czekał na przybycie Lady Smallwood, wtedy jego uwagę przykuła widocznie wściekła Laura, zmierzająca wraz z Lucasem wgłąb korytarza. Powiódł wzrokiem za dwójką nastolatków i zdziwił się wielce, gdy ujrzał Mycrofta. Już podnosił rękę, by mu pomachać, kiedy nagle Lucas zagrodził Holmesowi drogę.
– Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie – powiedziała Smallwood, która pojawiła się znikąd. – Wchodźcie do klasy.
Próbował zaoponować, jednak Dimmock dosłownie pociągnął go za sobą do pomieszczenia.
– Stary, mam problem – mruknął, usadawiając się w ławce, po czym wyciągnął telefon. – Chodzi o Claire.
Greg westchnął i obiecał sobie, że po powrocie do domu zapyta Mycrofta o ten incydent.
– Wiesz, czemu nie ma jej w szkole? – spytał Greg. – Cały czas do niej piszę, ale zero reakcji.
– Stary, mam kurewski problem...
Lady Smallwood usiadła przy biurku i rozłożyła swoje podręczniki, notesy i zeszyty.
– No to mów, Chryste, nie każ mi czekać – ponaglał Greg, obserwując kobietę.
– Na osiemnastce Laury... przelizałem się z Claire.
Greg otworzył usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk, ponieważ nauczycielka głośno oznajmiła, że nie ma zamiaru tolerować ich lekceważącego stosunku do nauki i że od przyszłego tygodnia będzie egzekwować na nich sumienne wypełnianie obowiązków uczniowskich.
Nastolatkowie jęknęli wspólnie.