Ariana | WS | Blogger | X X

5.06.2017

Rozdział 14.

W końcu wyszedł ze szkoły. Z niecierpliwością godną podziwu wyczekiwał tego momentu, ponieważ z racji zbliżających się próbnych matur dyrekcja zarządziła zmianę planu lekcji, w wyniku czego klasa trzecia językowa musiała z bólem zaliczyć dwie dodatkowe godziny historii w tygodniu. Istne bestialstwo.
Pognał do samochodu, odpalił radio i papierosa – tak, był rozczarowany sobą i swoim słabym duchem – i ruszył do domu, śpiewając „Sex on fire” na całe gardło. Słońce świeciło od samego rana, a on nie potrafił się z tego powodu denerwować, nawet wtedy, gdy praktycznie nie widział drogi przez agresywne promienie wypalające dziury w jego oczach.
Greg miał dobry humor. To zdarzało się dość rzadko, szczególnie w okresie ostatnich pięciu lat, dlatego postanowił czerpać pełnymi garściami z tego błogiego nastroju. Pogłośnił radio jeszcze bardziej, na oślep otworzył szyberdach na korbkę i wcisnął pedał gazu, nie przejmując się konsekwencjami.
Gdy zaparkował na wjeździe, chwycił wylegującego się na schodach kota pod pachę, wparował do środka, konkretnie – do swojego pokoju, a następnie odsłonił wiecznie zasłoniętą, czarną roletę i wziął głęboki oddech. Delikatnie położył Nikolę na łóżku, gdzie znajdowała się zatrważająca ilość książek i brudnych ubrań, by wydostać się z szarej bluzy, która podzieliła los pozostałych części garderoby, po czym usiadł na obrotowym krześle i spojrzał poważnie na kota.
– Dobra, proszę pana, co robimy?
Kot bez ekscytacji wpatrywał się w Lestrade'a i mrugnął wolno. Tak wolno, że Greg skłonny był uwierzyć, że kocur zasnął, ale po kilku sekundach na powrót ujrzał zielone ślepia Nikoli.
– Nie, nie idę spać. Nie przekonasz mnie, szatanie. To będzie produktywny dzień. Dziś gołębnik.
Kot kichnął cztery razy.
– Kurwa. Masz rację. – Obrócił się na krześle i popatrzył na swoje odbicie w lustrze w drzwiach szafy. – Nie mogę iść do fryzjera, jeśli spieprzy robotę, Laura nie da mi żyć. A myślałem, że się ogarnie. – Przejechał odległość dzielącą go od kota, zakładając ręce na piersi. – Bylibyśmy bogaci, gdybyś powiedział chociaż jedno słowo. Jedno małe słówko, ty cholerny egoisto.
Nikola zeskoczył z łóżka i wybiegł z pokoju.
– Ta! I nie wracaj! Muszę przestać z nim rozmawiać… – mruknął do siebie.
Nieważne. Dziś był jego dzień, nie będzie się przejmował takimi błahostkami.
Wizja zbliżającej się popijawy jedynie podsycała entuzjazm Grega, który w przypływie energii zaczął sprzątać zapomniany przez Boga pokój. Te szafki od wieków nie widziały Pronta, a podłogę na pewno zapomniała, jak wyglądał odkurzacz. On sam również. Póki miał siłę i motywację, postanowił zrobić z niej użytek.

~*~

Położył się dosłownie na ułamek sekundy, chcąc odpocząć po trzydziestu minutach układania ubrań w szafie i wyrzuceniu zalegających od miesięcy śmieci. To był ułamek sekundy!
Następne, co pamiętał, to krzyk matki wracającej z pracy, a że w piątki kończyła o dwudziestej, ponieważ wtedy dobiegał koniec konkretnej zmiany, Greg praktycznie wyskoczył z łóżka jak oparzony, przy okazji zrzucając z siebie syczącego Nikolę. Nieprzyjemne uczucie zaschniętej na policzku i czole śliny wprawiło go w obrzydzenie.
– Merde – przeklął głośno.
– Halo, czy ktoś mnie w tym domu przywita? – krzyknęła pani Lestrade.
– Idę!
Chłopak przetarł twarz dłonią, pogładził rozczochrane włosy i wyszedł z pokoju powłóczywszy nogami w nadziei, że matka kupiła coś do jedzenia. Rozczarował się, widząc tylko torebkę i siatkę z nowymi butami.
– A mi co kupiłaś? – spytał zaspanym głosem.
– Nic tylko byś brał – powiedziała i nieobecnie pocałowała go w czoło, jak zawsze po pracy. – Poszedłbyś do fryzjera, prawie cię nie widać.
– Taki był plan, ale... – zawiesił, bo wiedział, że kobieta i tak go nie słuchała, zajęta przebieraniem się i szukaniem ojca, więc strzępienie języka było bezcelowe.
– Gdzie ojciec?
– Nie wiem, przed chwilą wstałem. – Wzruszył ramionami, podążając śladem Violet.
– No pięknie. Jest ósma trzydzieści, a ty dopiero wstałeś? Co będziesz robił w nocy?
– À propos nocy... Idę do Dimmocka.
To tylko formalność.
– Kiedy?
– Za pół godziny. Mniej więcej.
– O której wrócisz.
– Wrócę.
Ileż to razy odbywali tę rozmowę?
– Zachowuj się.
– Nigdy.
Wrócił do swojego pokoju, gdy zauważył, że matka otwiera puszkę z piwem. A właściwie pobiegł. Zapomniał się zaopatrzyć na dzisiejszy wieczór!
– Idiota – warknął pod nosem, poszukując portfela i płaszcza. – Zachciało ci się spać, to teraz proszę...
Przed wyjściem chwycił jeszcze telefon. Dwa nieodebrane połączenia od Dimmocka i jedna wiadomość sprzed godziny.
Od: Dimmock
Stary, kup dodatkową flaszkę, oddam ci hajs
Nie ma tego złego, jak to mówią.
Do: Dimmock
nie ma sprawy.
Czym prędzej wyszedł z domu i skierował się do samochodu, a następnie popędził do najbliższego sklepu, gdzie zakupił dwie wódki i czteropak butelkowanego piwa. By uciszyć piszczący w głowie głosik, kupił też dwie paczki paprykowych Laysów. Kasjerka popatrzyła na niego z dezaprobatą, ale on uśmiechnął się uroczo w odpowiedzi i wyszedł z budynku.
Po powrocie do domu przebrał się, rozczesał skołtunione włosy, oblał perfumami i z plecakiem pełnym dobroci udał się do Dimmocka, mieszkającego w sąsiedniej dzielnicy. Już czuł smak wódki na języku...

~*~

Pięć minut później znalazł się na znajomym wjeździe, otoczonym z dwóch stron małymi latarniami i dokładnie przyciętym żywopłotem, więc nie tracąc czasu zawędrował do drewnianego domku, który mieścił się za rezydencją Dimmocków. Był to jeden z większych domów w okolicy i z pewnością najlepiej się prezentujący. Nie przyszedł tu jednak podziwiać kunsztu architektonicznego, a urżnąć się w trupa.
Od progu przywitał go zapach piwa i owocowych olejków Cobba, non stop wydmuchującego gęsty dym z elektrycznego papierosa. Przywitał się ze wszystkimi męskim uściskiem dłoni, po czym wyciągnął butelki z plecaka i wręczył je gospodarzowi, który wsadził je do małej lodówki. Kryjący się za drzwiczkami widok niezmiernie Grega uradował, ale skład imprezowiczów nieco go zdziwił.
Tommy'ego, Billy'ego, Jamesa, Daniela, Tylera, Michaela, Seana i George'a się spodziewał, podobnie było z Claire i Camille, ale dwóch twarzy nie rozpoznawał. Dwie brunetki nigdy wcześniej tu nie zawitały, co do tego nie miał wątpliwości, ponieważ Greg uczestniczył w każdym spotkaniu i listę gości znał na pamięć.
– Greg, to jest Julie i Chloe. Są ze szkoły Camille – wyjaśnił Dimmock.
– No siema, siema – przywitał się Greg i ścisnął każdej z nich dłoń.
– Greg, idziesz zapalić? – spytała Claire, choć sądząc po tym, jak szybko wstała z fotela i stanęła przy drzwiach, Greg domyślił się, że w istocie nie pytała.
Dobrze, że nie zdążył usiąść. Przytaknął z krzywym uśmiechem.
– Jak mógłbym tobie odmówić?
– Nie mógłbyś, chodź.
Gdy zamknęła za sobą drzwi, westchnęła jak zdychający kot i odpaliła papierosa.
– No, wyżal się, słońce. Co ci na serduszku leży – parsknął dla rozluźnienia atmosfery.
– Życie. A jeżeli to cię nie satysfakcjonuje, to Laura Christinsen i jej jazdy.
– Co zrobiła? – zaciekawił się i wydmuchał dym.
– Oprócz tego, że zdecydowała się wytoczyć wojnę Sally, Andersonowi i tym szmatom? Nic takiego.
– Pieprzysz. Aż tak?
– Aż tak. Od środy nie daje mi spokoju i ciągle o nich gada i o tym, jak to jej nie upokorzyły na oczach klasy i nauczycielki.
– No, przepraszam bardzo, ale to ona zaczęła...
– Ja to wiem, ty to wiesz, dziewczyny to wiedzą. – Nerwowo dreptała wokół Grega. – A ona najwyraźniej nie. A Lucas, bezmyślny kołek, tylko jej przyklaskuje. I od nas oczekuje tego samego.
– Nie ma mowy, nie wciągajcie mnie w to.
– No weź! Nie zostawiaj mnie z tym! Oni zaraz przyjadą i znowu się zacznie, a ja już rzygam na samą myśl o jej głosie.
Greg spojrzał na przyjaciółkę ze współczuciem wypisanym na twarzy i położył jej dłoń na ramieniu.
– Jeśli tak bardzo cię wkurwia, kopnij ją w dupę i zajmij się sobą – powiedział szczerze. – Uwierz mi, wyjdzie ci to na zdrowie.
– Brzmisz jak dziewczyny – zaśmiała się. – Wiem, że przyjaźń z nią nic nie wnosi do mojego życia, ale cierpię na tę chorobę, co ty. Nie umiem ot tak odciąć się od ludzi, to nie w moim stylu. Poza tym – dodała, gdy Greg otworzył usta – Laura wie o mnie zbyt dużo. Wie o Danielu i o tym, że w wakacje przelizałam się z takim jednym. A to dopiero wierzchołek góry lodowej.
– Czyli co? Dasz się jej tak zastraszać? Syndrom sztokholmski, moja droga, to się leczy.
Zignorowała jego przytyk.
– W dodatku Sally i Philip... Mają tu już nigdy nie przyjść, bo nie chcą oglądać Laury?
– Też nie mam ochoty. – Wyrzucił filtr za ogrodzenie. – Dziwię się, że Dimmock ją tu zaprasza.
– Zaprasza ją czy Lucasa? – wytknęła Claire i pozbyła się filtra.
– A w sumie. Co to za różnica?
Śmiejąc się, weszli do środka.
Wkrótce zjawili się ostatni goście, dlatego Dimmock wyciągnął z lodówki dwie butelki i postawił je na dużym stole, a obok nich dwa kieliszki i dziesięć szklanek, w czym pomógł mu James Cobb. Niektórzy na wstępie zaznaczyli, że dziś wódki nie dotykają. Taką osobą była Laura. Grega niestety nie zmyliła, powiedziała to wyłącznie w celu zwrócenia na siebie uwagi – tak czy siak skończy wymiotując za domkiem o jedenastej wieczorem.
Kieliszki poszły w ruch. Zaszczyt otworzenia przypadł Dimmockowi, ponieważ to właśnie on pozwolił im zgromadzić się na swojej posesji. Na dwóch kanapach ustawionych naprzeciwko siebie siedzieli Dimmock z Camille, Julie i Chloe i Daniel, Sean, George i Tyler. Tyler był dalekim kuzynem Claire, więc non stop sobie dogryzali i wspominali rodzinne imprezy, w tym wesela, na których, tak przynajmniej wynikało z opowieści Claire, Tyler robił z siebie ogromne pośmiewisko. Fotele i krzesła ogrodowe okupowali Laura siedząca na kolanach Lucasa, Claire, Tommy, Billy, James, Michael i on sam, a dzięki wspaniałej strategii zgromadzeni bez problemu mogli sięgać po kieliszki. I mimo wesołej atmosfery i ciągłych rozmów na tematy wszelakie, Greg nie potrafił pozbyć się wrażenia, że coś wisiało w powietrzu.
Intuicja go nie zawiodła. Gdy tylko Cobb wspomniał przypadkiem o nieobecności Andersona i Sally, Laura musiała wtrącić swoje trzy grosze. W międzyczasie kieliszek zawędrował prosto w jej ręce, więc nie mogąc przepuścić takiej okazji poprosiła Jamesa, by nalał jej połówkę, którą wlała w siebie jednym haustem, uprzednio krzycząc: „Jebać zdrajców”. Skrzywiła się i szybko popiła alkohol wodą mineralną. Połowa gołębnika nie zwróciła uwagi na komentarz dziewczyny, ale część lubująca się w plotkowaniu i obgadywaniu od razu do niego nawiązała.
– A skąd taki toast? – zapytał James Cobb.
Greg nigdy nie darzył go sympatią. Chodzili do klasy w gimnazjum, czyli, jak powszechnie wiadomo, najgorszego okresu w życiu nastolatka, i Lestrade zdążył sobie wyrobić opinię na jego temat. Kolejny prostak nie widzący nic złego w swym zachowaniu, wyjątkowo chamskim, warto dodać. Fałszywość miał wypisaną na wiecznie uśmiechniętej twarzy.
– Lucas ci nie mówił? – zdziwiła się Laura. – Nieważne. Po prostu niektórzy są tak zapatrzeni w siebie, że to aż smutne. I sprzedadzą cię, gdy powiesz im prawdę. Cóż, prawda w oczy kole.
Claire uniosła brwi, po czym spojrzała znad telefonu na Grega. Krew zagotowała mu się w żyłach.
– Sally cię sprzedała? Kiedy? – zapytał Greg.
– No nie mów, że nie wydaje ci się to podejrzane?
Wzruszył ramionami, przez co Laura westchnęła.
– Na religii mówię jej, co myślę o jej okropnych włosach, a godzinę później na historii te szmaty postanowiły mnie upokorzyć przed całą klasą. To nie może być zbieg okoliczności.
Lata temu obiecał sobie, że nie będzie dążył do konfrontacji, ponieważ kłótnie prowadziły do konfliktów, a Greg naprawdę nie chciał mieć wrogów. Wolał wieść spokojne życie, z dala od wyciągania brudów z przeszłości, zważania na słowa w towarzystwie niektórych osób i ogólnego toczenia sporów o rzeczy tak infantylne i tak bezsensowne, że niejeden zacząłby kwestionować sens egzystencji w tym marnym świecie. Laura z kolei była jego całkowitym przeciwieństwem. Karmiła się tym, od czego on chciał się odciąć.
Dlatego Greg skinął jedynie głową i wyszedł z domku, by zapalić, zabierając ze sobą butelkę świeżo otwartego piwa.

~*~

Minęły dwie godziny od rozpoczęcia imprezy. Większość nastolatków zdążyła się już wstawić, z Laurą na czele, która, pomimo licznych prób przywrócenia jej do żywych, zaliczyła zgona na tylnym siedzeniu samochodu Lucasa. Tym sposobem dwójka zakochanych opuściła gołębnik.
Reszta postanowiła zamówić pizzę i dopiero na wspomnienie o jedzeniu Greg uświadomił sobie, że tego dnia nic nie zjadł. Pewnie dlatego alkohol ze zdwojoną siłą uderzył mu do głowy. Picie na pusty żołądek zawsze źle się kończyło, o czym Lestrade przekonał się razy więcej niż by pragnął, ale jak widać wciąż nie wyciągnął żadnych wniosków i nie zmienił swojego postępowania.
Czterdzieści minut później zjawił się dostawca z trzema mega pizzami i dwoma kebabami. Zaczęli jeść. Greg musiał przyznać, że jeszcze nigdy nic mu tak nie smakowało, jak ten kebab, z mięsem i frytkami. Jego ulubiony. Na chwilę obecną był najszczęśliwszym człowiekiem stąpającym po tej zniszczonej planecie.
Po zjedzeniu wszystkich pyszności i względnym uprzątnięciu powstałego bałaganu kieliszki znów poszły w ruch. Muzyka dudniła im w uszach, śmiech nieustannie opuszczał gardła, a wódka lała się i lała, odurzając beztroskich nastolatków. Technikum rozprawiało o egzaminach zawodowych, a liceum spekulowało o próbnych maturach, do których mieli przystąpić już za dwa tygodnie.
– Matma będzie zjebana – jęknął Billy.
– To zacznij się uczyć – parsknął Tommy.
– Łatwo ci mówić, twoja matka jest matematyczką.
– Ta. Stary, to tak nie działa.
– Ja tam się bardziej obawiam o angielski – włączył się Dimmock. – Co to, kurwa, jest romantyczny prowidencjalizm i kiedy mi się to w życiu przyda.
Tommy i Billy wyszli na zewnątrz. Grega to w najmniejszym stopniu nie interesowało.
– Niech ktoś napisze za mnie matmę na trzydzieści procent, a ja wezmę wasz angielski i francuski – powiedział Lestrade i wygodniej rozsiadł się na fotelu.
– I właśnie dlatego poszedłem do technikum – wtrącił George. – Niby rok dłużej w szkole, ale przynajmniej mam zawodowe i nie muszę zdać matury.
– Niektórzy mają większe ambicje – powiedział Cobb.
– Ty masz ambicje? – zaśmiał się Sean.
– Kolego, proszę mnie nie obrażać...
– Broń Bożę, nie obrażam cię, po prostu zawsze mówiłeś, że zdasz maturę i wypierdalasz za granicę.
– To są ambicje! A nie jakieś studia. Pieniądze wyrzucone w błoto i zmarnowane pięć lat życia. A i tak nie masz pewności, że znajdziesz pracę.
– To po jaką cholerę poszedłeś do liceum? – spytał Dimmock, opierając głowę o ramię Camille.
– Bo wolę rok wcześniej zacząć coś robić. Brat mi załatwi robotę w Amsterdamie i wszyscy szczęśliwy.
Sean postawił kolejną butelkę na stole, po czym Michael uderzył w dno łokciem i ją otworzył. Cobb skinął głową w niemym podziękowaniu.
– Wykształcenie nie jest mi potrzebne – kontynuował swój wywód. – Wystarczy, że ktoś mnie na starcie wspomoże finansowo i jakoś to pójdzie. Założę sobie firmę i będę zatrudniał takich, jak wy. I zgadnijcie, kto na tym lepiej wyjdzie.
– Optymistyczna wizja – mruknął Daniel. – Ale mało realistyczna. Kto cię wspomoże?
– To jest problem Cobba z przyszłości. Na razie muszę skończyć szkołę, potem się będę tym martwił.
– Szukacie już pracy? – spytała Camille.
– Kuzyn mówił, że mogę się u niego zatrzymać na jakiś czas – powiedział Sean.
– Tyler i ja mamy wyjebane, co nie? – dodał Dan.
– Ano.
– Czemu? – zdziwił się Dimmock.
– W sierpniu załatwiliśmy sobie staż w tym nowym pubie na Borough Market. Nie chcieli przyjąć nieletnich, więc zaczynamy od marca, no ale trzeba brać, co dają.
Greg kończył zawartość czwartej butelki piwa, gdy nagle jego telefon zawibrował. Wyciągnął go z kieszeni i spojrzał na ekran, a po przeczytaniu powiadomienia z Facebooka prawie spadł z fotela. Szybko chwycił paczkę fajek i wybiegł z domku. Oparł się plecami o ogrodzenie, odpalił upragnionego papierosa dopiero za szóstą próbą i pozwolił, by alkohol w pełni obezwładnił jego ciało.
Mycroft Holmes zaakceptował Twoje zaproszenie do grona znajomych.
Wypuścił długo wstrzymywany dym i jeszcze raz popatrzył na komunikat, starając się jednocześnie zignorować serce bijące niczym dzwon i żołądek, który chyba wywrócił się na drugą stronę.
To wódka. Wódka i piwo. Nie powinien mieszać, teraz odczuwał skutki. Bo to przecież niemożliwe, żeby zareagował tak na zawarcie facebookowej znajomości z Mycroftem Holmesem. Nie. Irracjonalny pomysł. Nielogiczny. Absurdalny.
Dlaczego więc czuł się tak, jakby w dowolnej sekundzie miał zwymiotować serce? I uśmiechał się jak szaleniec?
Drżącą dłonią odblokował telefon i kliknął w ikonę Facebooka, a następnie w powiadomienie z zamiarem dokładnego przyjrzeniu się mu.
Mycroft Holmes zaakceptował Twoje zaproszenie do grona znajomych.
Nie mógł w to uwierzyć. Tak długo na to czekał, ale teraz, gdy w końcu nadeszła ta chwila, nie wierzył własnym oczom. To zrodziło fundamentalne pytanie: jaki był powód tej nieludzkiej wręcz ekscytacji? Co czyniło Mycrofta osobą wyróżniającą się na tle innych, ale przede wszystkim co sprawiło, że Greg wbrew zdrowemu rozsądkowi zapragnął, by ten niepozorny, rudy nieznajomy stał się cząstką jego życia? Nie chciał się już dłużej oszukiwać. Zaczęło mu zależeć.
Powodowany jakąś dziwną siłą, której źródła zdecydował na razie nie analizować, wszedł w dymek czatu. Przyłożył papierosa do ust. Ten dawno zgasł. Trzęsły mu się dłonie, na dodatek musiał zamknąć jedno oko, ponieważ nadmiar piwa zmieszanego z wódką odebrał mu zdolność ostrego widzenia, jednak żaden z tych czynników nie zatrzymał go przed napisaniem krótkiej wiadomości.
Do: Mycroft Holmes
no w końcu