Ariana | WS | Blogger | X X

30.05.2017

Rozdział 12.

Na palarni znalazł się za kwadrans ósma, więc teoretycznie wciąż miał czas na odrobienie zadania z francuskiego. Zakładając, że wypali papierosa w trzy minuty, zostanie mu dokładnie dziesięć minut na rozpisanie trzech zadań, mniej lub bardziej szczegółowo, odejmując od tego czas potrzebny na przemierzenie dwóch pięter i przeklętego prawego skrzydła. Wyciągnął paczkę z kieszeni płaszcza i trzęsącymi się przeszywającego na wskroś wiatru dłońmi odpalił zgiętego papierosa. W tej samej chwili usłyszał skrzekliwy głos Matta.
– O, witam pana Lestrade – zawołał z drugiego końca palarni. Greg zacisnął zęby, ale przypomniał sobie o kulturze osobistej, dlatego uśmiechnął się sztywno i skinął głową. – Jak tam? Co tam słychać ciekawego?
– Nic. – Wydmuchał zalegający w płucach dym, a Matt w tym czasie wsadził sobie papierosa do ust. – I nie pytaj mnie więcej o takie rzeczy, bo w moim życiu nic ciekawego się nie dzieję i po pewnym czasie będę musiał zacząć zmyślać.
– No masz, a myślałem, że czymś mnie zajmiesz. Widzisz, mam dziś kartkówkę z angielskiego i jakoś nie widzi mi się o niej myśleć.
Greg chciał mu wytknąć, że skoro miał kartkówkę, powinien się do niej przygotować, ale hipokryzja kryjąca się za tymi słowami kompletnie obezwładniła jego język.
– Druga klasa jest najgorsza, przeżyjesz ją, przeżyjesz wszystko – powiedział w zamian, szybko zaciągając się papierosem.
– Tak to właśnie jest, Greg. – Greg nie miał pojęcia, o czym Matt mówił. Zresztą, jak zawsze. – A gdzie szanowne panie Claire i Laura?
– Nie wiem, pewnie na piaskownicy. Zawsze tam rano palą.
– Pewnie dlatego ich tu już nie widuję.
– Pewnie tak.
Rozmowy z Mattem sprawiały wrażenie wymuszanych i głównie z tego powodu Lestrade starał się je ograniczać. I to nie tak, że uprzedził się w stosunku do młodszego chłopaka, aczkolwiek nie sposób nie odnotować swoistej rezerwy w zachowaniu Grega, Matt po prostu był... dziwny. Prostacki i ograniczony w niejednej kwestii, dodatkowo nie miał za grosz poczucia taktu, na co Greg patrzeć nie potrafił, bo rosnące zażenowanie wynikające z prymitywnego usposobienia nastolatka wychodziło mu uszami, a warto wiedzieć, że Greg nienawidził odczuwać zażenowania.
W momencie stracił ochotę na palenie.
– Słyszałem, że Claire zdała prawo jazdy – zagadnął Matt, przerywając tym samym błogą ciszę.
– A zdała.
– Świetnie, teraz będziemy się wozić. – Uśmiechnął się szeroko, a następnie splunął na ziemię. Greg zamknął oczy. – Już czuję tę kawę z McDonalda...
– Sorry, stary, ale bardzo mi się spieszy – jęknął i wystrzelił filtr spomiędzy palców.
– Rozumie się. To do następnej!
– Mhm...
Szczerze mówiąc, nie dla jego towarzystwa przyszedł na palarnię. Wspinając się po licznych schodach, myślał o pewnym rudowłosym humaniście, który wciąż nie zaakceptował wysłanego wczorajszej nocy zaproszenia. Po części miał nadzieję, że spotka go na tyłach szkoły. Nie miał pojęcia, dlaczego odczuwał tak przemożną chęć przebywania choć przez krótką chwilę u boku Mycrofta, ponieważ zazwyczaj stronił od takich ekscesów, zamykając się w malutkiej strefie komfortu z dala od innych, a tymczasem po raz pierwszy od wieków zapragnął obecności drugiego człowieka w swoim dniu.
Pogrążając się coraz głębiej i głębiej w swoich bezsensownych rozważaniach, nie zwrócił uwagi na niesforną sznurówkę lewego buta, mającą paskudny zwyczaj rozwiązywania się w najmniej odpowiednich momentach, przez co tuż przed klasą potknął się i wylądował w ramionach nauczycielki francuskiego, która właśnie wychodziła z sali, praktycznie zwalając ją z nóg. Nie omieszkał wydać z siebie kompromitującego dźwięku, ale do końca życia będzie temu zaprzeczał. Odsunął się jak oparzony. Z przerażeniem patrzył na kamienny wyraz twarzy nauczycielki, nie odważył się nawet mrugnąć ani przełknąć śliny, co dopiero odezwać lub przeprosić, dlatego stał tak z szeroko otwartymi oczami, myśląc o nadchodzącej śmierci.
– Greg? – spytała przeciągle i uniosła brew.
Chyba nigdy nie było mu tak ciepło i chyba nigdy policzki, uszy i szyja nie piekły go tak bardzo.
Zakaszlał.
Nauczycielka wpatrywała się w niego wyczekująco.
Gdyby tylko mógł zapaść się pod ziemię... Świat byłby o niebo piękniejszy.
– O mój Boże, przepraszam... – powiedział głośno i dosadnie, krzywiąc się jak po ugryzieniu cytryny. – Przepraszam, potknąłem się i... Ale wstyd, przepraszam.
Lady Fleurs nie wyglądała na zadowoloną, ale przewróciła oczami i uśmiechnęła się z politowaniem.
– Na przyszły raz ostrożniej, co? – Zamknęła salę i wtedy Greg zorientował się, że kilku przyjaciół z jego klasy z trudem wstrzymywało śmiech. – Za chwilę przyjdę.
I odeszła.
I zaczęli się śmiać.
Greg zgromił ich piorunującym spojrzeniem, jednak na nic się to zdało, ponieważ nastolatkowie to wredne istoty, które nie przepuszczą okazji do wyśmiewania się z innych. Zwłaszcza Tommy i Billy. Wredne dupki. Co prawda jego najlepsi przyjaciele, ale niemniej dupki.
– Ani, kurwa, słowa – warknął Greg i usiadł pod ścianą. Tommy i Billy, będąc sobą, zaśmiali się jeszcze głośniej. – Nienawidzę was...
– Greggy, no weź. – Tommy usadowił się obok niego i szturchnął go łokciem. Z kolei po drugiej stronie nastolatka w mgnieniu oka znalazł się Billy z łobuzerskim uśmiechem.
– Ja nie wiedziałem, że ty na Fleurs lecisz, stary.
– Na nikogo nie lecę, a teraz łaskawie odwalcie się ode mnie.
– Aaa – powiedział Billy wielce odkrywczym tonem – to ja już wiem, skąd ty takie dobre ocenki masz.
– No, no, Greg, nieładnie, muszę ci powiedzieć, nieładnie.
– Jak już się to wszystko w sumie wydało, to może szepnąłbyś jej jakieś miłe słówko lub dwa o nas, co?
Najpierw uderzył Tommy'ego, a potem Billy'ego.

~*~

Nie potrafił skupić się na słowach nauczycielki, ponieważ zajęty był rozpamiętywaniem żenującej sytuacji sprzed kilkudziesięciu minut, dlatego lekcja minęła mu w mgnieniu oka. Na szczęście... Chłopaki najwidoczniej postanowili sobie darować i po mniej więcej kwadransie przestali uprzykrzać biednemu Gregowi życie, ku jego wielkiej uciesze.
Klasa trzecia językowa niczym orszak żałobny zawędrowała pod salę matematyczną, z ciężkimi sercami i nietęgimi minami. Greg wiedział, jak to się skończy, bo kartkówki z tego przedmiotu kończyły się zawsze w taki sam sposób nieprzerwanie od pięciu lat, więc właściwie nie powinien się przejmować. To w końcu tylko pierwszy semestr, jeszcze miał czas na naukę – do maja zostało prawie pół roku, zdąży się wyuczyć.
Na bank.

~*~

Podczas dziesięciominutowej przerwy Mycroft nie zjawił się na szkolnej palarni, co Greg odnotował z niemałym rozczarowaniem. I mimo, iż uczucie rozczarowania nie odstępowało go na krok w życiu codziennym, tym razem wydawało się ono wyjątkowo wzmożone i swym wzmożeniem dekoncentrowało chłopaka bez końca. Nie chciał się jednak rozwodzić nad tą kwestią, bowiem czekał go sprawdzian z historii na ostatniej lekcji, a z racji tego, że ze znienawidzonej od pierwszej klasy historii zawsze dostawał oceny bardzo dobre, poprzysiągł sobie, że i dziś nie będzie inaczej.
Godzina niemieckiego ciągnęła się w nieskończoność, bo nauczycielka pozwoliła im zająć się sobą na rzecz osób zdających rozszerzenie z tego przedmiotu, z którymi bite czterdzieści minut omawiała matury ustne z poprzednich lat, więc chcąc nie chcąc Greg został zmuszony do borykania się z nieprzyjemnymi myślami. Mimo to postanowił uczyć się historii.
Nauka niestety na niewiele się zdała – ciągle sprawdzał, czy Mycroft zaakceptował jego zaproszenie. Odpowiedź go nie satysfakcjonowała. Kurwa.
Wygłupił się, najzwyczajniej w świecie się wygłupił i teraz ponosił tego konsekwencje. Czuł się źle. Czuł się osaczony. Nie mógł oddychać.
Dzwonek.
Jako pierwszy wyszedł z sali.
Nie wiedział, dlaczego myślał, że opuszczenie małego pomieszczenia pełnego ociężałości umysłowej w jakiś sposób mu pomoże. Ponieważ nie pomogło, w żadnym stopniu. Setka ludzi przewijająca się przez słabo oświetlony korytarz obijała się o siebie, rozmawiając zbyt głośno, śmiejąc się, krzycząc, doprowadzając go do szału. Chciał stąd uciec, wydostać się, odetchnąć świeżym powietrzem, wolnym od zapachu przesadnie słodkich perfum i taniego dezodorantu, używanego przez liczne grono nastolatków jako prysznic w sprayu.
Jeszcze tylko trzy lekcje.
Jeszcze tylko trzy lekcje.
Czym prędzej udał się do sali numer sto trzydzieści jeden, gdzie nauczała Lady Smallwood. Godzina angielskiego prawdopodobnie dobrze mu zrobi.

~*~

Możliwość zabłyśnięcia wiedzą faktycznie poprawiła mu nastrój. Ale nie na długo. Lubił angielski, lubił literaturę i poezję i to, że za słowami kryło się znacznie więcej niż na pierwszy rzut oka. W słowach znajdował logikę, w przeciwieństwie do liczb. Uspokajał się na myśl o oksymoronach, epiforach i peryfrazach, barwne metafory otwierały mu oczy na znikome piękno otaczającej go rzeczywistości, a weltschmerz pojawiający się u niektórych bohaterów pozwalał mu uzewnętrznić swój własny ból.
Słowem – katharsis.
Nie słuchał kąśliwych uwag przyjaciół, do Dimmocka praktycznie się nie odzywał, ale Victor i tak zajęty był kłótnią z Camille, więc układ ten pasował im obojgu.
– To nie jest mój dzień – powtarzał, gdy zapytany o powód ogólnej wrogości nie umiał wyrazić prawdziwej genezy dzisiejszego rozdrażnienia prostym, zwięzłym zdaniem oznajmującym.
Angielski dobiegła końca, dlatego założył płaszcz i razem z grupą przyjaciół poszedł na palarnię. Nikt się nie spieszył, religia u nikogo z nich nie stanowiła szczególnego priorytetu, zwłaszcza u Grega, który na ów lekcje nie uczęszczał od ponad dwóch lat.
Milczeli, oczywiście oprócz Laury, rzewnie wyrażającej frustrację spowodowaną „skretynieniem” reszty dziewczyn zdających rozszerzony niemiecki. Claire co jakiś czas przytakiwała bezmyślnie i rzucała niepochlebne komentarze, jednak Caroline, Natalie, Emily, Sally i Anderson stali z boku, sprawiając wrażenie niezainteresowanych. Natomiast Greg szukał wśród uczniów znajomej twarzy, czego od dość dawna nie robił. Pokręcił głową i przeczesał dłonią włosy, by wyrwać się z objęć odległych wspomnień.
Co było, nie wróci, roztrząsanie starych spraw nie miało najmniejszego sensu, tym bardziej, że był to zamknięty rozdział w jego życiu.
Skupił się więc na szukaniu, jednak nigdzie nie wypatrzył wściekle rudych kosmyków. Zmrużył oczy. Może jeszcze uda mu się go dziś złapać?
Usłyszawszy stłumiony dźwięk szkolnego dzwonka, wyrzucił filtr, który chwilę później zginął pod podeszwą buta Caroline i wrócił do szkoły, myśląc o sprawdzianie z historii. Po niecałej minucie znalazł się przed klasą od religii, pożegnał z przyjaciółmi, życząc im powodzenia i usiadł na drewnianej ławeczce, po czym z czarnego plecaka wyciągnął obrzydliwie gruby podręcznik i otworzył na przypadkowej stronie.
Pomieszczenie mieściło się na pierwszym piętrze w prawym skrzydle, sąsiadując z salą matematyczną. Korytarz utrzymywał się w barwach mdłej zieleni, zakrawającej o błękit, ale wyjątkowo duże okna, ciągnące się z jednego jego końca aż do drugiego, nadawały temu miejscu przestronności i świeżości. Niezależnie od pogody, w tej części szkoły zawsze było jasno. W przeciwieństwie do korytarzy głównego budynku, gdzie sale z obu stron okalały szeroki hol i rzadko włączano światła. Nie przepadał za tamtymi korytarzami.
Proces znikania uczniów za drzwiami poszczególnych klas trwał co najmniej dziesięć minut, czym Greg usprawiedliwiał swoją zwłokę z czytaniem odpowiednich rozdziałów. Historia od zawsze go nudziła, być może kiepska pamięć do dat miała z tym coś wspólnego, dlatego zazwyczaj całą nadzieję pokładał w telefonie ukrytym w piórniku i stałym dostępie do kiepskiego, szkolnego Wi-Fi, ale tym razem postanowił wziąć się w garść i szczerze się pouczyć. Przecież obiecał sobie, że zmieni swoje podejście do nauki wraz z rozpoczęciem się nowego miesiąca, do cholery!
Gdy w końcu zapanowała cisza, przewrócił kartki i zaczął czytać.
„W 1859 r. fanatyczny abolicjonista John Brown usiłował wywołać powstanie niewolników w stanie Wirginia. Na czele uzbrojonego oddziału zajął arsenał w Harpers Ferry, gdzie mieściła się największa fabryka broni Południa, lecz wkrótce został ujęty i stracony za zdradę stanu, zabójstwo 4 osób w tej miejscowości oraz za wcześniejszy mord 5 posiadaczy niewolników w stanie Kansas. Egzekucja Browna wywołała wielkie oburzenie abolicjonistów, którzy uznali, że w słusznej sprawie usprawiedliwić można nawet akty terroru. Pod wpływem ich wypowiedzi część opinii publicznej Północy potępiała znacznie bardziej brutalność lokalnych władz, które uśmierzyły rebelię, niż wystąpienie Browna”.
Westchnął ciężko. Nie interesowała go wojna domowa w USA. Po co czytał o wojnie secesyjnej, skoro już niedługo w Stanach wybuchnie kolejna wojna? Zbliżał się dzień wyborów, co za tym idzie – niewątpliwy początek apokalipsy. Przerośnięty Cheetos versus niesklasyfikowana jaszczurka. Ameryka skazana była na upadek...
Dźwięk wiadomości oderwał go od lektury, więc chcąc nie chcąc odłożył podręcznik i sięgnął po telefon.
Od: Dimmock
w piątek gołębnik, przekaż reszcie
Uśmiech samoistnie zagościł na twarzy Grega. Perspektywa wlewania w siebie litrów alkoholu skutecznie odesłała w diabły wszelkie irytujące go tego dnia myśli. Rozesłał wici, po czym kontynuował przerwany rozdział.
„Podczas kolejnych wyborów prezydenckich w 1860 r. główną osią sporu między partiami politycznymi...”
Kolejna wiadomość.
Od: Anderson
Wiesz, czy Laura będzie?
Do: Anderson
nie wiem, w dupie to mam. a co?
„... stało się właśnie niewolnictwo. Republikanie żądali jego zniesienia w całym kraju, natomiast demokraci uważali, że...”
Od: Anderson
Bo my z Sally nie przyjdziemy, jeśli ona tam będzie.
Greg zmarszczył brwi. Zdawał sobie sprawę, że nie wszyscy tolerowali zachowanie i usposobienie Laury, ale nie sądził, by ktokolwiek zdecydował się na zrezygnowanie z imprezy z jej powodu. Nie pamiętał żadnych jawnych sporów między Sally a Laurą.
Do: Anderson
stało się coś?
Zaczął stukać palcami o jedną ze stron otwartej książki w oczekiwaniu na odpowiedź. Sprawdził godzinę. Dwunasta trzydzieści pięć. Za dwadzieścia pięć minut zadzwoni dzwonek sygnalizujący dwudziestominutową przerwę, a on zdążył przeczytać jedynie garstkę zadanego tekstu.
„Republikanie żądali jego zniesienia w całym”...
Od: Anderson
Tak, mamy jej dość. Nie szanuje nikogo i niczego. Powiedziała, że włosy Sally są brudne i zaniedbane. Cholerna rasistka.
Wszyscy wiedzieli, że Laura była rasistką. Dziewczyna wcale się z tym nie kryła, ba, zawsze, gdy nadarzała się okazja, wokalizowała swoje raczej krytyczne i wulgarne uwagi względem osób innych ras, orientacji, religii, często też poglądów, jednak nikt nie kiwnął nawet palcem, by ją powstrzymać. Greg nie był konfrontacyjny, w ogóle się nie udzielał. Claire? Claire w żartobliwy sposób napominała przyjaciółkę, która nie brała pod uwagę opinii otaczających jej ludzi. A Lucas? Miał takie samo podejście, co Laura. Grono kolegów, koleżanek i znajomych puszczało komentarze Christinsen koło uszu, więc Laura wciąż robiła to, co jej się żywnie podobało, obrażając, wyzywając oraz gnębiąc.
Do: Anderson
rozumiem. postaram się namówić claire żeby ją ogarnęła
Od: Anderson
Stary, jej się nie da ogarnąć, ona ma nasrane w głowie i moim skromnym zdaniem jest już za późno na cokolwiek. No chyba że sama doświadczy tego na własnej skórze, innego wyjścia nie widzę...
Schował telefon do kieszeni. Anderson miał rację, nie mogli zbagatelizować tej sprawy. Ale nie teraz.
„Republikanie żądali jego zniesienia w całym kraju, natomiast demokraci uważali, że powinno być ono sprawą wewnętrzną każdego stanu. Po bardzo burzliwej kampanii wyborczej zwyciężył kandydat Północy, republikanin Abraham Lincoln, zwolennik jak najściślejszej unii państwowej”.
Usłyszał czyjeś kroki i rozmowy. Czytał dalej.
„Jego poglądy były uważane na Południu za zagrożenie dla tradycyjnych wolności stanowych”.
– Rano dostałam wiadomość od Lady Jensen, że Cavendish Banqueting Colindale odrzuciło naszą ofertę w związku ze zbyt dużą ilością ludzi, więc musimy znaleźć zastępstwo – powiedziała dziewczyna. – A szkoda, bardzo ładne miejsce.
„... Abraham Lincoln, zwolennik jak najściślejszej unii państwowej. Jego poglądy...”
– Hamilton nie przejął się tą informacją, jeśli mam być szczera. Musimy zorganizować spotkanie samorządu, najlepiej do końca tego tygodnia. Poszukam zastępstwa, a ty zawiadomisz rodziców.
– Lincoln, Lincoln, Lincoln – mamrotał Greg do siebie, nie mogąc się skupić.
– Jeszcze raz, dlaczego dałem się w to wciągnąć? – spytał znużonym głosem chłopak.
Greg rozpoznał ten głos. Oderwał wzork od zdań zlewających się w bezkształtną masę i spojrzał na niespiesznie idącą w jego kierunku parę nastolatków.
– Ponieważ referencje będą się pięknie prezentowały w twoich papierach? – odpowiedziała pytaniem na pytanie i przewróciła oczami.
W tej samej chwili zauważyli Grega, który z uśmiechem na ustach machał w ich stronę, a konkretnie – w stronę rudowłosego chłopaka.
– Siema, Mycroft – powiedział wesoło, chowając książkę do plecaka.
– Och. Witaj, Gregory. Cóż za spotkanie.
– Prawda? Niby chodzimy do tej samej szkoły, a na korytarzu widzę cię drugi raz w życiu.
Dziewczyna kaszlnęła wymownie i poprawiła torebkę zsuwającą się jej z ramienia. Z kolei Mycroft uniósł brwi w niemej konsternacji.
– Nie przedstawisz mnie? – zapytała.
– Pardon. Gregory, to jest Anthea. Antheo – wskazał Grega dłonią – poznaj Gregory'ego.
Greg wstał i ukłonił się nisko, przez co kilka niesfornych kosmyków opadło mu na czoło.
– Wystarczy „Greg” – powiedział i założył włosy za ucho.
– Miło, że w końcu nas sobie przedstawiono. Niestety, bardzo nam się spieszy. Obowiązki wzywają. – Uśmiechnęła się przepraszająco.
Po usłyszeniu tych słów Greg poczuł się tak, jakby ktoś zgasił światło, podczas gdy on przemierzał bezkresny labirynt niepowodzeń. Jedyna szansa na umilenie mu tego parszywego dnia właśnie uciekła mu sprzed nosa.
Popatrzył na Mycrofta, ubranego w czarne, eleganckie spodnie odkrywające krwistoczerwone skarpetki, białą koszulę i równie czerwone szelki. Przez jego ramię przewieszona była parasolka i granatowa, sportowa marynarka z jasnym podszyciem, a w dłoni trzymał aktówkę. Bezcenny widok.
– Serio? Cholera. Myślałem, że wyskoczymy na papierosa czy coś... No nic, nie będę was zatrzymywał.
– Nonsens – wypalił Holmes, a następnie wyciągnął telefon z kieszeni opiętych spodni, wysłał kilka wiadomości i skinął na Antheę głową. – Nie jest to nic, co nie może poczekać.
– Ale...
– Antheo, proszę. – Uciszył dziewczynę, jednak gest uniesienia dłoni nijak się miał do znaczącego spojrzenia szarych, przenikliwych oczu. – Dołączę do ciebie na łacinie, a tymczasem... Dawno nie paliłem.
– Dobrze. – Anthea zmierzyła Grega wzrokiem. – W razie jakichkolwiek problemów, pisz.
– Wątpię, by było to konieczne.
Dziewczyna odeszła, a stukot jej szpilek dźwięcznie rozchodził się po korytarzu. Greg wyszczerzył się, patrząc na przerośniętą sylwetkę Mycrofta, i chwycił plecak do ręki.
– Mała? Czy wolisz parking? – spytał Greg, prawie podskakując z ekscytacji. Cały dzień na to czekał, o czym boleśnie przypominało mu jego tańczące pogo serce.
– Ostatni raz na palarni byłem dwa miesiące temu. Wydaje mi się, że pora to zmienić.
– No to idziemy.