Ariana | WS | Blogger | X X

16.04.2017

Rozdział 11.

Listopad nadszedł szybciej niż ktokolwiek by sobie tego zażyczył. Ciemne chmury zdawały się na dobre zadomowić na jeszcze niedawno błękitnym niebie, okazjonalnie zalewając Londyńczyków zimnymi kroplami deszczu, co było równoznaczne z zamknięciem sezonu piwkowania w plenerze i grillowania w ogródku. Coraz częściej wiał porywisty wiatr ściągający ludziom czapki z głów i posyłający je w odległe zakątki wiecznie zatłoczonego miasta. Świat utracił typowe dla jesieni barwy, zapanowała szarość i przygnębienie, również w sercach tegorocznych maturzystów.
Nowy miesiąc – nowe postanowienia. Greg zatem postanowił wziąć się w garść, sporządził już nawet listę obowiązkowych lektur i innych utworów literackich, z którymi miał choćby najmniejszy problem, by w spokoju przygotować się do egzaminu dojrzałości. Nie zamierzał odkładać wszystkiego na ostatni tydzień przed maturą, nie tym razem, zbyt wiele od niej zależało, a on nie chciał zmarnować sobie przyszłości przez swoje lenistwo. Głównie nie chciał rozczarować rodziców i dziadków, w ogóle rodziny. Chciał natomiast zapewnić sobie i rodzicom godne życie, wynagrodzić im zszargane nerwy i wylane łzy i cały ten wysiłek, który włożyli w jego wychowanie.
Motywacja, bądź co bądź, to podstawa.

~*~

We wtorek po lekcjach Greg zmierzał właśnie do swojego samochodu zaparkowanego w środkowej części parkingu znajdującego się za Barts, gdy ujrzał Mycrofta. Serce zabiło mu szybciej i prawie potknął się o rozwiązaną sznurówkę lewego buta na widok dystyngowanej parasolki chroniącej jej właściciela przed mżawką.
Stanął jak wryty. W pewnym sensie pogodził się z myślą, że już nigdy więcej go nie zobaczy, mimo że od ich ostatniego spotkania minął zaledwie tydzień, dlatego widok eleganckiego płaszcza zbił go z tropu. Ściskając dłoń w pięść, podszedł do stojącego nieopodal Holmesa, bez pardonu zaciągającego się papierosem.
– Palenie na parkingu chyba jest zabronione – powiedział Greg w ramach przywitania. Mycroft uśmiechnął się delikatnie.
– Nie sądzę, by władze tej placówki mogły wyciągnąć wobec mnie jakiekolwiek konsekwencje.
Greg pokonał dzielącą ich odległość, po czym poprawił kaptur spadający mu na oczy, chcąc lepiej przyjrzeć się rudowłosemu nastolatkowi. Jak zwykle nienagannie ubrany, prezentujący klasę i dobre maniery, które wpajano od najmłodszych lat. Greg znał ten typ, jego matka ciągle obracała się w podobnym towarzystwie, jednak Mycrofta coś od nich wyróżniało. Sposób kreowania się niby taki sam, lecz błysk w oku nadawał jego osobie dodatkowej aury.
Prawdopodobnie nie powinien przyglądać się szarym oczom Mycrofta.
Prawdopodobnie na pewno.
– Kopę lat – zagadnął Greg.
– Można tak powiedzieć. Okoliczności zmusiły mnie do... chwilowej absencji. Ale kryzys został zażegnany, więc w najbliższym czasie zdołam nadrobić zaległości.
– Nic poważnego się nie stało, mam nadzieję?
Niemożliwe, by mówił o szkolnych zaległościach, koleś był mądrzejszy niż całe grono pedagogiczne razem wzięte i z tego powodu cichy dzwoneczek zaczął brzęczeć gdzieś z tyłu jego głowy. Mycroft wyrzucił żarzący się filtr i poprawił uścisk na rączce czarnej parasolki, a następnie popatrzył na Grega.
– Poważnego? O nie, nic z tych rzeczy. I pozwól, że uprzedzę twoje następne pytanie: nie miało to żadnego związku z wątpliwej jakości romansem dwójki nauczycieli naszej szkoły.
– Słyszałem o tym…
– Podejrzewam.
– Mówiłeś, że nie rzucasz swoimi obserwacjami na prawo i lewo. Co się zmieniło?
Holmes uśmiechnął się przekornie.
– Nie słyszałeś zatem całej historii. Nie skonfrontowałem Cohen z jej miłostkami, takie androny mnie absolutnie nie interesują, ktoś najwidoczniej podsłuchał moją rozmowę z Antheą, tak, wiem kto, jednak nie będę podawał nazwisk, i tak słowo się rozeszło. Nasz kochany plotkarz nie zapomniał wspomnieć, gdzie ów informację podsłuchał, dlatego wszystkie zaszczyty przypadły mnie.
– Ktoś z twojej klasy?
– A jakże. Moi rówieśnicy nad wyraz często wtykają nos w nie swoje sprawy. Głośno mówią o kimś, bo gdyby głośno mówili o sobie, nikt by ich nie słuchał.
– Czy ty mnie właśnie obraziłeś? – zaczął się droczyć Greg.
Jego komentarz chyba jednak został źle przyjęty, bo jeszcze przed chwilą radosne oblicze Mycrofta nagle spochmurniało, ale Greg nie zamierzał się wycofywać, ciekawiło go bowiem to, jak Mycroft zareaguje w takiej sytuacji. Niby uważał swoją osobę za lepszą od innych – a przynajmniej takie wrażenie sprawiał – lecz za maską pewności siebie kryła się wrażliwość. Zauważył to wcześniej, w posiadłości Holmesów, ale teraz podstawiono mu to pod sam koniuszek nosa. W prawdzie niemiłe uwagi Sherlocka wydawały się do niego nie trafiać, ale rodzina to rodzina, poza tym Mycroft bez wątpienia zdążył się przyzwyczaić do sposobu bycia małego geniusza, którego wydawałoby się głównym celem było uprzykrzanie życia starszego brata, dlatego kierowane pod jego adresem inwektywy nie były czymś, co godziło w jego ego
Albo Greg zwyczajnie miał jakieś urojenia i lubił sobie dopowiadać niewyjaśnione kwestie. Oczywiście, mógł się mylić, w przypadku sposobu rozumowania dwóch Holmesów nie było to wykluczone, może i nawet wskazane, w końcu Sherlock zdążył mu uświadomić, że nie raz i nie dwa był w błędzie.
– Nie taki był mój zamiar. – Mycroft przerwał rozmyślania Grega. – Nie twierdzę, że nie zdarzają się wypadki od reguły.
– Ale są też i takie, które regułę potwierdzają.
– Jedna z prawd życiowych, nie mogę się z nią nie zgodzić. Przykre jest to, że tych wypadków jest znacznie więcej.
– Czyli na starcie powinniśmy uznać, że ktoś zalicza się do tej właśnie grupy?
– Tego nie powiedziałem. – Greg przestał zwracać uwagę na krople deszczu spadające mu na twarz. Cień uśmiechu zafascynowania plątał się po wąskich ustach Mycrofta i to on stał się obiektem obserwacji nastolatka. – Moim zdaniem czego nie powinniśmy robić to mieć względem innych wygórowanych oczekiwań, bo nikt nie dał nam prawa do tego, by z góry zakładać, że ktoś ów oczekiwaniom sprosta. Ponieważ zazwyczaj osoba ta nie potrafi sprostać.
– Wszystko zależy od tego, kto ma jakie oczekiwania. Można, na przykład, oczekiwać tylko szczerości. Albo, jak w przypadku Laury, całkowitego posłuszeństwa – dodał po namyśle, wywracając oczami. Kącik ust Mycrofta drgnął lekko. Greg natomiast wyciągnął paczkę z kieszeni i odpalił zgiętego w połowie papierosa. – Czekasz na kogoś?
– Na diabła zwanego w pewnych kręgach Sherlockiem. Obiecałem mu, że odbiorę go z lekcji, a z racji tego, że jestem człowiekiem honoru, słowa dotrzymam.
– Ech, stęskniłem się za nim, muszę powiedzieć.
– W takim razie nie wiesz, co mówisz. Ale przypuszczam, że twoja tęsknota jest w pokraczny sposób odwzajemniana.
– Serio? – spytał, teatralnie przykładając dłoń do piersi.
– W rzeczy samej. Jego narzekaniom, że nie ma go kto zawieźć do centrum Londynu nie ma końca.
– Aha. Świetnie. Czuję się wykorzystywany...
– Nieodłączna część życia z tym małym goblinem – powiedział z nikłym uśmiechem. Greg pokusiłby się nawet o stwierdzenie, że uśmiech ten był po trosze nieśmiały, jednak mając do czynienia z chodzącą enigmą nigdy nic tak naprawdę nie było pewne.
– Jak tam przygotowania do próbnych? – spytał, gdy cisza stała się nieco niezręczna.
– To tylko formalności.
– Zazdroszczę. Ja tego nie widzę, znaczy głównie matmy, bo reszta jakoś pójdzie... Założę się, że zobaczę pierwsze pytanie i będę miał dość. Nawet nie wiem, czy powinienem brać kalkulator. Co ja będę na nim sprawdzał? – Zaśmiał się sztywno. – Znając życie obliczę setny wyraz ciągu dodając liczby po kolei...
Papieros skutecznie zatkał mu usta. Słowotok najwidoczniej był jego mechanizmem obronnym w chwilach stresu. A to dziwne, bo nie miał się czym stresować.
Prawda?
Nieprzeniknione spojrzenie Mycrofta wprawiało Grega w zakłopotanie. Patrzył na niego tak, jakby widział w nim coś intrygującego, niczym naukowiec oglądający swój najnowszy wynalazek, czekający na reakcję ze strony obiektu. I Greg nie wiedział, czy Mycroft czegoś od niego oczekiwał, czy powinien coś zrobić, by zaspokoić jego potrzeby. To było wysoce intensywne spojrzenie. Jeżeli któryś z nich zaraz nie odwróci wzroku, Greg zacznie się czerwienić.
– Znajdowanie wyjścia z trudnej sytuacji, chociażby względnie niedorzecznego, jest przydatną umiejętnością.
– Gdy tak o tym mówisz... Ma to sens. Dzięki, od razu mi lepiej. – Greg błysnął zębami.
Telefon Mycrofta znajdujący się w kieszeni jego zielonych, sztruksowych spodni zawibrował krótko, a gdy chłopak go wyciągnął i odczytał wiadomość, na jego czole pojawiło się kilka zmarszczek. Zabawnie marszczył przy tym nos.
– Obawiam się, że tu się kończy moja wolność. Siły piekła wzywają.
– Ach, nie będę cię zatrzymywał. Sherlock mógłby mnie jeszcze przekląć.
– Cóż za absurd. – Machnął dłonią. – Jesteś dla niego zbyt cenny.
Greg zaśmiał się głośno.
– Pozdrów go ode mnie. – Mycroft skinął głową, ale nie ruszył się z miejsca. – Będziesz jutro w szkole?
– Nie widzę powodu, dla którego miałoby mnie nie być.
– Okej. A wbijesz na palarnię?
Cień zmieszania przemknął przez twarz Holmesa, co – skromnym zdaniem Grega – było jednocześnie niepokojące i nawet urocze. Zacisnął pięść, nie przywiązując wagi do ciepła rozchodzącego się w dole jego żołądka.
– Zrobię co w mojej mocy, aczkolwiek nie mogę niczego obiecać.
– Super. – Greg zdecydowanie się nie zająknął. – To… do jutra.
– Do jutra, Gregory.
Boleśnie wręcz sztuczny uśmiech wpełzł na usta Mycrofta, który w mgnieniu oka wpakował się do czarnego samochodu i opuścił parking, nie zaszczycając Grega ostatnim spojrzeniem. Greg stał tak w bezruchu przez następne dziesięć sekund, po czym uniósł dłoń, by zaciągnąć się papierosem. Papieros dawno zgasł.

~*~

Wtorkowy wieczór zapowiadał się ekscytująco. Patrząc na matematyczne repetytorium i zapisane w nim treści zadań, Greg miał ochotę wyrwać pełnymi garściami wszystkie włosy z głowy i wetknąć je sobie do gardła, by ukrócić swoje męki. Był zażenowany faktem, że nie potrafił zrozumieć najprostszych przykładów z Zestawu A. Polecenia formułowano w taki sposób, że Gregowi wydawało się, że całkowicie utracił zdolność czytania w języku angielskim, przerzucając się na rodzimą francuszczyznę. Deltę byle głupi potrafił obliczyć, liczenie nie stanowiło problemu, problemem był jego cholerny brak umiejętności czytania ze zrozumieniem.
Wściekał się na siebie.
Dlaczego tak się opuścił i zaniedbał swoje uczniowskie obowiązki? Kiedy to się stało i dlaczego nie robił nic w kierunku poprawy?
Wściekał się na siebie.
Ogarniała go przemożna niemoc i frustracja. Zdawał sobie sprawę z tego, że miał kłopoty, ale ignorował to, spychał gdzieś wgłąb umysłu, uciszał wyrzuty sumienia, aż w końcu o nich zapominał, jednak gdy ta tłumiona fala negatywnych emocji do niego wracała, z podwójną siłą odczuwał swego rodzaju rozgoryczenie.
Logicznie wiedział, że miał dużo do zrobienia, ale emocjonalnie tego nie rejestrował. I to nie tak, że był spokojny. Wydawało mu się, że stał w dźwiękoszczelnym akwarium, patrząc na wszystkie swoje obowiązki przyciskające twarze do szkła, wrzeszczące i walące w cieniutką powłokę. Patrzył, jak jego nieodrobione zadania i nieodczytane wiadomości połączyły siły i zaczęły budować taran, a stos lektur zabrał się za wiercenie tunelu, ale Greg stał tylko, obserwując ich starania w głuchej, martwej ciszy.
Zamrugał kilkakrotnie, chcąc wyrwać się z tego nagłego letargu. Wciąż trzymał długopis w dłoni, którym nieobecnie nabazgrał pentagram na jednej ze stron repetytorium. Odłożył go na biurko i przetarł twarz, odnotowując narastajace w nim zmęczenie, a że była dopiero dziesiąta wieczorem, zdenerwował się jeszcze bardziej. Nie zdoła nic wskórać, gdy sen będzie cisnął mu się na powieki, dlatego zamknął grubą książkę i odsunął ją od siebie, by w chociaż najmniejszy sposób pozbyć się wyrzutów swojego pokręconego sumienia.
Ociężale wpisał „billy joel piano man” w przeglądarkę, wszedł w pierwszy link i oddał się dźwiękom pięknej piosenki, przeciągając się na obrotowym krześle z urwanym podłokietnikiem. Wkrótce ziewnięcie obezwładniło praktycznie całe jego ciało.
Z braku laku wszedł na Facebooka. Wiadomości od Dimmocka i Laury postanowił nie przeczytać, ponieważ zwyczajnie nie miał ochoty na kontakt z ludźmi, zamiast tego skupił się na przeglądaniu osi czasu. Depresyjne memy, zdjęcia z koncertów lubianych przez niego zespołów oraz zdjęcia znajomych nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Czuł pewien wstręt do swojego otoczenia, którego źródła nadal nie zdążył poznać i do poznania się nie spieszył, więc westchnął ciężko, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
Zaczął stukać palcami w blat czarnego biurka. Nudził się, lecz nie chciał iść spać, chociaż w teorii miłą odmianą byłoby zaśnięcie przed północą. Może ten raz wyspałby się porządnie i nie narzekał przez resztę dnia...
Wydał z siebie nieludzki dźwięk, niczym ryk zaszczutego zwierzęcia. Nie potrafił zorganizować sobie czasu. Po powrocie do domu od razu poszedł spać, nie kłopocząc się ze ściągnięciem ciasnych jeansów i szarej, workowatej bluzy zakładanej przez głowę, a nawet białych skarpetek, w których, nota bene, spać nienawidził, i obudził się o dwudziestej, wcale nie wypoczęty, a – o ile to możliwe – zdecydowanie bardziej wykończony.
Położył dłonie na klawiaturze, kiedy to naszła go dzika myśl. Z bijącym w dziwnym rytmie sercem wpisał w wyszukiwarce imię i nazwisko spotkanego po szkole chłopaka, nie wiedząc, czego ma się spodziewać. Mycroft nie wyglądał na osobę lubującą się w mediach społecznościowych, dlatego raczej go tutaj nie znajdzie. Greg wydął usta. Zdecydowanie nazbyt często wyciągał pochopne wnioski dotyczące rudowłosego nastolatka. Pokręcił głową i wcisnął Enter, a następnie poprawił się na krześle, ściagając nogi z półeczki z drukarką, ponieważ na ekranie wyświetlił się jeden profil, lecz całkowicie zablokowany. W dodatku bez zdjęcia profilowego, więc Greg nie miał pewności, że dobrze trafił. Z drugiej strony – jakie było prawdopodobieństwo, że na świecie istniał drugi Mycroft Holmes? O ile na innego Holmesa mógł trafić, z Mycroftem byłby malutki problem. Wszedł w profil bez zdjęcia i zaczął przeglądać jego tablicę, co trwało niecałe trzy sekundy, bo tablica była pusta. Brak daty urodzin, brak lokalizacji, brak polubień, brak znajomych. W to ostatnie był skłonny uwierzyć.
Postanowił spróbować z Sherlockiem, który wydawał się być mniej aspołeczny od swojego brata, i wcale się nie rozczarował. Znajoma twarz uśmiechała się do niego podstępnie, ujawniając tym samym dużą szparę między jedynkami, upodabniając go dla Claire. Czym prędzej sprawdził listę znajomych Sherlocka w nadziei, że znajdzie tam Mycrofta, ale zanim rozpoczął poszukiwania, zatrzymał się na moment.
– Stalkuję dziecko… – mruknął do siebie. – Kiedyś mnie zamkną. Sto procent, zamkną mnie.
Mając to na uwadze, zastanowił się, czy przekraczał w ten sposób jakąś niby oczywistą granicę, która jednak mu umykała.
Pieprzyć to. To nie Sherlock był obiektem jego zainteresowania, a jego dorosły brat. Który, istotnie, zaliczał się do grona znajomych małego geniusza. Po raz kolejny wszedł w profil bez zdjęcia, jak się okazało ten sam, co poprzednio.
Klasnął podekscytowany.
– Gotcha!
Poczuł dziwny dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa, jakby właśnie odkrył coś w rodzaju własnej Atlantydy. Uśmiechając się, patrzył tępo w monitor, dumny ze swych mistrzowskich umiejętności szpiegowskich, lecz uśmiech samozadowolenia z sekundy na sekundę znikał z jego twarzy.
Tak właściwie co teraz?
Czy znali się na tyle dobrze, by zostać znajomymi na Facebooku? Teoretycznie spotkali się cztery razy w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy, ale jakby nie patrzeć, przynajmniej zdaniem Grega, nawiązali nić porozumienia. Polubił go. Nie wiedział, czy Mycroft to odwzajemniał, czy może gardził nim do cna i po prostu dobrze udawał, jak nakazywały obowiązujące w społeczeństwie zasady. Nie dowie się, póki nie spróbuje. A że Greg nienawidził niepewności i bezsensownego krążenia w próżni, jednym ruchem dłoni przeniósł znajomość z Mycroftem na inny poziom. Wysłał mu zaproszenie.
Z racji tego, że piosenka już dawno się skończyła, Greg słyszał jedynie swój puls i dźwięk ciężko toczonej krwi dudnił mu w uszach, ogłuszając go na chwilę lub dwie. Pozostało mu tylko czekać. Był dopiero kwadrans po dziesiątej, więc istniała szansa, że odpowiedź otrzyma natychmiast, ale nie robił sobie nadziei.
Pięć minut. Dziesięć. Dwadzieścia.
Nic.
Zdążył w tym czasie obejrzeć kompilację najnowszych vine'ów i popłakać się ze śmiechu na widok mało zabawnych filmików, które jednak w jakiś sposób swoją absurdalnością rozbawiły go do łez, trafiając w sedno jego rachitycznego poczucia humoru.
Trudno.
Zrezygnowany wyłączył komputer i niczym skazaniec idący na ścięcie, udał się do łazienki. Á propos cięcia – powinien iść do fryzjera, zauważył, przyglądając się sobie w lustrze. Wypadałoby w końcu podgolić boki i potylicę, bo odrastające z zawrotną prędkością włosy zrujnowały pierwotną wizję Grega. Pojedzie w piątek po lekcjach, by w razie czego mieć dwa dni na ogarnięcie się, gdyby fryzjer przypadkiem spieprzył robotę, co mieli w zwyczaju robić nad wyraz często.
Brązowe kosmyki opadały swobodnie na jego czoło i oczy, a przedziałek uparcie żył swoim życiem, i w ogóle na głowie Grega panował, jak to się mówi, artystyczny nieład. Tyle, że artystyczny nieład wcale nie był zamierzonym efektem, chłopak zwyczajnie chciał cokolwiek widzieć, tymczasem najdłuższe włosy grzywki mógł założyć za ucho, ale reszta kompletnie zasłaniała mu pole widzenia. Na chwilę obecną był w stanie związać je gumką!
Tak, koniecznie powinien odwiedzić fryzjera.
Porzucając wątek włosów, Greg wpakował się pod prysznic, gdzie spędził dziesięć minut kontemplując nad sensem ludzkiej egzystencji oraz nad związkiem przyczynowo–skutkowym, który doprowadził go właśnie do takich rozmyślań. Na szczęście nim przyszła pora na kryzys egzystencjalny, skończyła się ciepła woda, dlatego nastolatek zmuszony został do opuszczenia parującej krainy dumania. Założył na siebie dresowe spodnie i szary, luźny podkoszulek z niebieskim napisem „Daddy” i wrócił do swojego pokoju. Nie miał nawet ochoty na papierosa. Zasnął niemalże od razu, ciesząc się z takiego obrotu sytuacji, przynajmniej paczka starczy mu na nieco dłużej.

~*~

– Wstawaj. – Od kiedy ośmiornice przemawiały ludzkim głosem, łudząco podobnym do głosu jego matki? Przyjrzał się ogromnemu stworzeniu, łypiącemu na niego wściekle zza więziennych krat. – Greg, nie będę się powtarzać.
– Hgnnnfff… – mruknął żałośnie. – Pozwól mi tu zdechnąć…
– Nie ma tak dobrze. Wstawaj, bo się spóźnisz.
Otworzył szeroko oczy tylko po to, by znów je zamknąć i przycisnął twarz do ciepłej poduszki.
– W dupie to mam… Rzucam szkołę.
– Nie wygłupiaj się. Jest za pięć siódma, spóźnisz się.
Jego zaspany umysł podpowiedział mu, że nie rozmawiał z ośmiornicą, a, istotnie, ze swoją mamą, która najwidoczniej nie wzięła jego oznajmienia na poważnie, naiwna, dlatego uznał, że lepiej byłoby, gdyby nie wokalizował wszystkich swoich myśli. A myślał głównie o tym, jak bardzo miał przesrane, ponieważ nie nauczył się na dzisiejszą kartkówkę z matematyki, a także czy warto było iść tego dnia do szkoły. Po krótkim zestawieniu „za i przeciw” naciągnął kołdrę na głowę, jęknął kolejny raz i nieprzytomnie wygramolił się z przyjemnych objęć miękkiej pościli, wkraczając w świat chłodu i pustki.
Jego nogi wciąż najwidoczniej tkwiły w stanie spoczynku, ponieważ gdy tylko podniósł się do pozycji stojącej, zatoczył się lekko i wpadł na krzesło, na którym leżał stos ubrań, książka do francuskiego, dwa długopisy i linijka. Książka osunęła się na drewnianą podłogę z głuchym łupnięciem, a ze środka wyleciało kilka kartek z zadaniami i przydatnymi zwrotami i wślizgnęły się prosto w szczelinę pod biurkiem. Zrezygnowany Greg wzruszył ramionami i obiecał sobie, że od tej pory będzie żył tak, jakby tych kartek w ogóle od nauczycielki nie otrzymał. Był zbyt zmęczony, by przejąć się tą stratą. Poza tym, na kartkach nie znajdowało się nic, czego by już nie umiał, a nie miał zamiaru specjalnie odsuwać biurka i tarzać się w warstwach kurzu dla paru słówek z podstawy, aż tak mu nie zależało.
Na zaświecenie światła było zdecydowanie za wcześnie, więc wziął do ręki telefon i nie zważając na nieodczytane wiadomości włączył latarkę, chcąc wygrzebać z okazałego stosu odpowiednie spodnie. Czynność ta zajęła Gregowi trzy minuty, zważywszy na jego generalną niechęć do czegokolwiek, ale w końcu udało mu się znaleźć ciemne, trochę zbyt ciasne jeansy, do których zakupu przekonała go Sally. Podszedł do szafy i wyciągnął z niej biały podkoszulek z kolorową kieszonką na piersi i czarną bluzę na zamek, przy okazji wyciągając z niej również swojego chrapiącego kota, po czym skierował się do łazienki w celu załatwienia potrzeb fizjologicznych, umycia zębów oraz względnego uczesania się.
– Ja już jadę – powiedziała jego matka, którą minął w podłużnym korytarzu.
Musiała się przed chwilą poperfumować, ponieważ słodki zapach unosił się w powietrzu. Greg lubił jej perfumy.
– Mhm.
– Jakby się coś działo, pisz.
– Mhm.
– Powodzenia w szkole. I jedź ostrożnie.
– Mhm.
– Pa.
– Mhm.
I wyszła, zostawiając syna samego z ubraniem przewieszonym przez ramię i kotem na rękach. Kot zaczął się wyrywać i wkrótce zeskoczył na ziemię, a następnie szybko pobiegł do pokoju chłopaka, najprawdopodobniej do szafy.
– I po co ja się produkuję? – spytał, patrząc na drobne rany po pazurach Nikoli.

~*~

W drodze do szkoły przypomniał sobie, że nie odrobił zadania na francuski, dlatego wciskał pedał gazu nieco mocniej niż zazwyczaj, by szybciej dotrzeć na miejsce. Zadania z francuskiego miały to do siebie, że było ich dużo i człowiek musiał się porządnie zastanowić, jak odpowiedzieć na pytanie. Greg nie wiedział nawet, co mógłby po angielsku napisać przy pytaniu, czy sądził, że gwałtowny rozwój technologii źle wpływał na współczesną cywilizację, bo nigdy się nad tym nie zastanawiał. Zamiast tego często zastanawiał się, dlaczego starsi ludzie tak bardzo nienawidzili technologii i spodni z dziurami na kolanach. Albo dlaczego w dwudziestym pierwszym wieku rasizm był spotykany na każdym kroku, rasizm, homofobia i mizoginizm oraz dlaczego większość ludzi z poprzedniego pokolenia nie widziało nic złego w swoim postępowaniu względem najróżniejszych mniejszości.
Takie rozmyślania go męczyły, bo wszelka nietolerancja przyprawiała go o białą gorączkę, więc postanowił, że przed ósmą nie będzie się zadręczał podobnymi kwestiami. Przełączył piosenkę i po chwili zaczął śpiewać tekst „Mr. Brightside” na całe gardło, chcąc w ten sposób uciszyć myśli.
Wjechał na parking za Barts, na jego środkową część, natychmiast zgasił silnik, wyciągnął kluczyk ze stacyjki, chwycił plecak i ruszył do tylnego wejścia budynku, uprzednio zamykając drzwi samochodu. Zanim jednak wszedł do środka, zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na zegarek oplatający jego prawy nadgarstek. Greg skrzywił się malowniczo, a następnie pędem puścił się w stronę palarni.


________________________

Gotcha!” – „Mam cię!” (fr.)