Ariana | WS | Blogger | X X

22.01.2017

Rozdział 8.

Podczas gdy Mycroft zajmował się parzeniem herbaty, Greg postanowił odpisać na SMS-y. Od ponad dwóch godzin nie dotykał telefonu i skromnie podejrzewał, że nadopiekuńcza matka zdążyła wyrwać sobie wszystkie włosy z głowy, martwiąc się o jego życie. Nie pomylił się. Trzy nieodebrane połączenia, pięć wiadomości, kolejne nieodebrane połączenie, lecz tym razem od ojca. Skrzywił się. Powinien wcześniej o tym pomyśleć.
Ale z nieprzewidywalnym i przepełnionym energią Sherlockiem to nie było takie proste.
Do: Rodzicielka
żyję! nic mi się nie stało. miałem wyciszony, a jeździłem i nie mogłem odebrać. jestem u kolegi, nie wiem kiedy wrócę
Wysłał wiadomość i schował telefon – reszta mogła poczekać, najważniejszym w tej chwili było zawiadomienie matki o jego obecnym położeniu i stanie zdrowia. W tym samym momencie Mycroft położył tacę z dwiema eleganckimi filiżankami, imbryczkiem i cukierniczką na wielkim, rzeźbionym stole i usiadł po przeciwnej stronie. Sęk w tym, że prostokątny stół był naprawdę duży, rozciągał się na chyba pięć metrów, więc i Greg i Mycroft znaleźli się poza zasięgiem herbaty. Zakłopotanie Grega było najwidoczniej oczywiste, ponieważ Mycroft obrzucił stół szybkim spojrzeniem i pokręcił zrezygnowany głową, a następnie podszedł do niego i wyciągnął przed siebie rękę.
– Kurtka – wyjaśnił Holmes.
– Nie trzeba – Greg speszył się uprzejmością drugiego chłopaka.
– Nalegam.
Uniesienie wąskiej, rudej brwi sprawiło, że Greg nie potrafił nie wykonać jego polecenia, dlatego zdjął skórzaną kurtkę i wręczył ją Mycroftowi, który zniknął na kilkanaście sekund, a gdy wrócił, rozlał herbatę do dwóch filiżanek.
– Ile słodzisz?
– Nie słodzę.
– Cytryna czy mleko?
– Erm, mleko, jeśli można.
Mycroft skinął i przygotował Gregowi herbatę. Okazało się, że pili ją w taki sam sposób. Podał mu filiżankę, po czym usiadł na jednym z czterech krzeseł, które ustawił bliżej Grega.
– Więc... – zaczął niepewnie Greg, zastanawiając się nad tym, jak powinna przebiec ich rozmowa. – Barts, huh?
– Owszem.
Naszła go chęć na uderzenie się w twarz.
– Chodzisz do trzeciej klasy?
– Zgadza się.
– Dziwne, że dopiero teraz się poznaliśmy, no nie?
– Niekoniecznie, nie mam zwyczaju spoufalać się z innymi uczniami.
– O, w takim razie czuję się zaszczycony – zaśmiał się niezręcznie i przyłożył filiżankę do ust, by czymś je zająć i nie musieć wstydzić się za swoją nierozwiniętą zdolność komunikacji.
– Większość ludzi ma inne zdanie. Uważają mnie za bête noire – powiedział Mycroft, a cień wcale nie radosnego uśmiechu wstąpił na jego twarz.
Greg zmarszczył czoło i popatrzył na Mycrofta badawczo, odkładając filiżankę na spodeczek.
– Powiedziałbym, że raczej bête blanche – mruknął z zadziornym uśmiechem.
Zauważył błysk w oku Mycrofta, który przyglądał się mu dokładnie, jakby oceniał, jakby chciał przeczytać jego myśli, jakby był zaintrygowany. Tego rumieńca Greg nie mógł zwalczyć.
– Uczęszczasz do klasy językowej, mam rację? – Mycroft przerwał panującą ciszę.
– Ta, francuski moim konikiem – przyznał otwarcie.
– Słyszałem. Takiego akcentu człowiek nie zyskuje przez zwykłą naukę. Podejrzewam, że język ten jest językiem ojczystym części twojej rodziny. Nie jesteś zatem stąd. Odcień twojej skóry – odpowiedział na niezadane pytanie. – Wielka Brytania nie słynie ze słonecznego klimatu.
– Brakuje ci tylko czapki FBI – parsknął Greg, przez co uśmiech, który na kilka sekund zdobił twarz Mycrofta zniknął. – Ale nie w złym tego słowa znaczeniu – poprawił się natychmiast. – To niesamowite. Potrafisz to wydedukować z jednego spojrzenia?
Mycroft napił się herbaty.
– Potrafię to i owo, jednakże staram się tym nie przechwalać, w przeciwieństwie do Sherlocka. Ten mały goblin nie ma za grosz skrupułów. Wybacz, resztę spostrzeżeń zachowam dla siebie.
– Nie, czekaj – uniósł głos i rękę. – Co jeszcze widzisz?
– Widzę, że przydałaby się apteczka – zmienił temat i skinął na uniesioną dłoń Grega pokrytą zaschniętą krwią.
– To nic takiego, zejdzie za kilka dni. – Schował dłoń pod stół.
– Chyba nie chcesz, by wdało się zakażenie? Pisanie prawą ręką może ci sprawić problem na maturze.
– Stary, serio, wow. Skąd wiesz, że jestem leworęczny? – spytał Greg, szczerze zaciekawiony umiejętnościami Holmesa. Mycroft zagryzł wargę i opuścił głowę. – Jak nie chcesz, nie musisz mówić. To przecież nie jest żaden eksperyment.
Chłopak podniósł na niego wzrok i zmrużył delikatnie oczy, co wywołało u Grega nieproszoną gęsią skórkę.
– Podczas upadku człowiek odruchowo wyciąga przed siebie wypracowaną rękę w celu efektywniejszej obrony przed stłuczeniem, dodatkowo ślad po prawej stronie twojego środkowego palca, tuż przy paznokciu, sugeruje częste używanie długopisu lub ołówka, a to może świadczyć o twoim zamiłowaniu do pisania, zapewne rozprawek na zajęcia angielskiego bądź francuskiego, bo właśnie tego wymaga się od maturzystów, nie wspomnę o zabrudzonym lewym mankiecie koszuli. – Greg oszołomiony wpatrywał się w Mycrofta z otwartymi ustami, po czym zamrugał kilkakrotnie, chcąc przyswoić sobie te informacje. – Poza tym, trzymałeś filiżankę w lewej dłoni – dodał z przekornym uśmieszkiem.
Greg zaczął się śmiać, odchylając głowę do tyłu.
– To było super – powiedział i poprawił włosy opadające mu na twarz.
– Zazwyczaj słyszę co innego.
– Co?
– „Odwal się, bo zadzwonię po policję”.
Salwa śmiechu mimowolnie wydarła się z jego gardła, ale nie zwracał uwagi na swój obrzydliwy śmiech, bo widok uśmiechającego się wstydliwe Mycrofta był znacznie bardziej interesujący. Malutkie zmarszczki pojawiły się wokół jego szarych oczu i Greg nie znalazł w sobie siły na oderwanie wzroku.
– Przyniosę apteczkę – powiedział w końcu Mycroft i wstał od stołu.
Podszedł do wielkiej komody, a następnie stanął na palcach, by wyciągnąć coś z dna półki. Miał niewyobrażalnie długie nogi, które dzisiaj opinały ciasne, piaskowe spodnie, odkrywające ciemnozielone skarpetki, i obrazek ten tak się Gregowi spodobał, że aż parsknął pod nosem. Błękitna, luźna koszula, wciśnięta w spodnie z wysokim stanem, sprawiała wrażenie czteroosobowego namiotu, jednak było w niej coś hipnotyzującego, co kazało widzowi spojrzeć na nią drugi raz i nie dlatego, bo była odrażająca i zmuszała człowieka do zakwestionowania swoich wyborów życiowych, a z powodu tego, że obserwator nie wiedział, czy efekt, jaki wywoływała, był zamierzony czy też nie. Była w pewnym stopniu urzekająca. I to nie tak, że Mycroft nie miał najmniejszego pojęcia, jak łączyć konkretne części garderoby – odwrotnie. Mycroft musiał doskonale zdawać sobie sprawę, że jego ubiór budził kontrowersje, przykuwał wzrok, lecz to nie powstrzymywało go przed noszeniem marynarek w szkocką kratę, dziwnych kamizelek i brązowych szkotów. W tym chaosie znajdował się porządek. Na pierwszy rzut oka nic do siebie nie pasowało, jednak po dłuższej chwili wszystko nabierało sensu, nawet skarpetki w kolorze wodorostów i czarno-białe wingtipsy z ostrym szpicem. Cała ta kompozycja była odzwierciedleniem Mycrofta i to właśnie przez to Greg odczuwał przyjemne mrowienie gdzieś w środku.
Mycroft odwrócił się na pięcie i wrócił do stołu, kładąc na nim białe pudełeczko z czerwonym krzyżykiem. Popatrzył Gregowi w oczy, w których chyba coś znalazł, bo niepewnie zbliżył dłoń do jego czoła.
– Mogę? – spytał Holmes, marszcząc brwi.
Greg nie wiedział, co miało zaraz nastąpić, dlatego przeraził się, gdy bezmyślnie kiwnął głową, oddając swoje życie w ręce Mycrofta. Mycroft przyłożył bladą dłoń do czoła Grega, tak jak jego matka w dzieciństwie, by sprawdzić, czy miał gorączkę, a w zetknięciu z zimną skórą Mycrofta Greg prawie podskoczył na krześle.
– Wydajesz się rozpalony – mruknął cicho, zabierając rękę z jego czoła. – Możliwe, że to stan podgorączkowy. – Pochylił się nad Gregiem i spojrzał mu badawczo w oczy. Dzieliły ich dwa, może trzy centymetry, jednak Mycroft zdawał się tym nie przejmować, zupełnie jakby przestrzeń osobista dla niego nie istniała. – Masz rozszerzone źrenice i przyspieszony oddech. Dobrze się czujesz?
Greg dotknął swój policzek wierzchnią stroną dłoni i odnotował, że, faktycznie, jego twarz była piekielnie gorąca.
– Czuję się normalnie.
Mycroft ponownie zmrużył oczy. Greg natomiast uśmiechnął się szeroko, by zapewnić go o swoim dobrym samopoczuciu.
– Cóż, to w takim razie zacznijmy… – Wyciągnął małą buteleczkę z pudełka, a Grega na jej widok oblał zimny pot.
– W–woda ut–tleniona? – spytał i odsunął się nieznacznie. – Raczej nie będzie p–potrzebna, to tylko draśnięcie.
– Gregory, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że boisz się odkażania? – Mycroft uniósł znacząco brew.
– Gregory? – zdziwił się.
– Tak masz na imię, o ile się nie mylę.
– Tak, tak, po prostu… Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś mnie tak nazwał. I nie, nie boję się – powiedział i hardo uniósł głowę. – Byle woda utleniona mi niestraszna.
– Czyli pot jest symptomem choroby?
– Eeerm… nieważne… – wymamrotał głupio. – Dobra, miejmy to za sobą.
– Postaram się być delikatny – zapewnił Mycroft i chwycił jego dłoń.
Greg zacisnął zęby i przygotował się na najgorsze. Nienawidził, z całego serca nienawidził mieć jakichkolwiek styczności z wodą utlenioną, w dzieciństwie zbyt dużo się nacierpiał, dziękuję bardzo, wystarczy, koniec kropka. Zamknął oczy. Nie chciał na to patrzeć. Zamiast na uciążliwym pieczeniu, skupił się na dłoniach Mycrofta. Smukłe, a jednocześnie silne palce jednej dłoni oplotły się wokół jego nadgarstka, stabilizując trzęsącą się niemiłosiernie kończynę, podczas gdy palce drugiej dłoni przyciskały nasączony specyfikiem wacik do zadrapań, oczyszczając je z piachu i drobnych kamyczków. Syknął z bólu, a Mycroft mocniej zacisnął palce na przegubie Grega.
– Zachowujesz się gorzej niż Sherlock – prychnął Holmes.
Greg wciągnął powietrze i oburzony przyłożył wolną dłoń do piersi.
– Oszczerstwa! – Sherlock wyciągnął mu to z ust.
– Prosiłem cię, byś się nie skradał – powiedział Mycroft, nie przerywając wykonywanej czynności.
– Nikt, powtarzam, nikt nie jest ode mnie lepszy w byciu najgorszym! – krzyknął zawzięcie chłopiec.
– Dajesz mi to odczuć każdego dnia, drogi bracie.
Greg odwrócił się, by zerknąć na Sherlocka stojącego w progu z założonymi na piersi rękoma i zaśmiał się krótko. Chłopczyk pozbawiony był swojego dramatycznego płaszcza, a czarne, kręcone włosy sterczały w najróżniejszych kierunkach znanych światu, sugerując ich energiczne targanie. Na jego twarzy dostrzec można było głęboką zadumę.
– Siema, młody. Przeczytałeś już wszystkie książki?
– Nie zwracaj się do mnie bezpośrednio, marginesie społeczny. W tym świecie obowiązuje pewna hierarchia bytów, najwidoczniej ci obca. Mogę cię oświecić, jeżeli przysięgniesz nie wydawać żadnego dźwięku podczas moich wykładów.
– Awansowałem z tragarza do marginesu społecznego w jeden dzień, no chyba należy mi się nagroda.
– Mycroft! Uświadom go, iż jego głupota źle wpływa na mój rozwój emocjonalny!
– Mycroft! – Greg przedrzeźnił Sherlocka. – Uświadom go, iż słyszę jego słowa!
– To przechodzi ludzkie pojęcie!
– Od kiedy myślisz o sobie w ludzkich kategoriach? – spytał niezainteresowany Mycroft, po czym sięgnął po gazę i przyłożył ją do odkażonej rany.
– Nie to jest przedmiotem tej marnej imitacji dysputy! Kiedy porzucisz to, co aktualnie robisz i poświęcisz mi należytą uwagę? Zaczynam się nudzić, a tak nie może być!
– Młody, dorośli są zajęci. Idź się pobaw gdzieś… gdziekolwiek.
– Recydywista!
Mycroft westchnął cicho, owijając bandażem dłoń Grega, a gdy skończył, popatrzył na Sherlocka z góry. Dosłownie. Dzieliły ich praktycznie dwie głowy. Greg ścisnął dłoń w pięść i obrzucił ją szybkim spojrzeniem, podziwiając kunszt medyczny starszego Holmesa. Bracia tymczasem prowadzili niewerbalną wymianę zdań.
Telefon Grega zaczął wibrować agresywnie, dlatego chłopak wyciągnął go z kieszeni sprawną dłonią, a na widok zdjęcia ojca przeszła mu ochota do śmiechu. Przeprosił braci i wyszedł z kuchni. Odebrał.
– Co jest?
– Gdzie jesteś? – spytał ponuro ojciec.
– U kolegi, napisałem mamie.
– Jakiego kolegi?
– Nie znasz, więc jaki jest sens w zdradzaniu imion i nazwisk?
– Mhm. Kiedy wrócisz? Miałeś ostatni raz wykosić trawę.
Greg odstawił telefon od ucha, by sprawdzić godzinę i o mało co nie przeklął na głos. Dochodziła siedemnasta!
– Zaraz stąd idę.
– Jedź ostrożnie.
– Wiem, cześć.
– Cześć.
Odetchnął.
– Więc uważasz Mycrofta za swojego kolegę, lokaju? – zapytał Sherlock niczym prawdziwy sędzia Sądu Najwyższego pytający podejrzanego, czy przyznawał się do winy. Greg uniósł brwi.
– Po pierwsze; nieładnie tak podsłuchiwać. Po drugie; nie zgodziłem się na bycie twoim lokajem – parsknął. – Po trzecie; to nie twój interes, młody.
– A jakże! Jest! Wszystko, co tyczy się jego życia osobistego jest moim interesem.
– Sherlocku, zostaw Gregory'ego w spokoju, już i tak wystarczająco nadużyłeś jego cierpliwości.
– A przestań, nic się nie stało.
– Na litość boską, nie zachęcaj go – powiedział Mycroft teatralnie.
– Lokaj ma rację. Powinien się cieszyć, że został obdarowany takimi łaskami.
– Sherlock!
Greg przestał powstrzymywać śmiech. Gdyby mógł, zostałby tutaj do wieczora, niestety obowiązki wzywały.
– Jak bardzo nie chcę tego kończyć, tak bardzo muszę wracać do domu – jęknął Greg niechętnie.
– Zrozumiałe.
– Rychło wczas...
– Odprowadzę cię – zaproponował Mycroft ku uciesze Grega.
– Będę czekał w swoim pokoju – zadeklarował Sherlock i ruszył przed siebie. – Próbki prawie gotowe.
– Nie wątpię.
Greg i Mycroft znaleźli się w pomieszczeniu ze schodami, gdzie chłopak odzyskał zniszczoną kurtkę, która przypomniała mu o rozmowie z Claire. Nagle dobry humor go opuścił. Przynajmniej przez te trzy godziny mógł oderwać się od normalnego świata i nie myśleć o sprawach tak trywialnych, jak studniówka, szkoła, czy też odmowa jego przyjaciółki, i poznać tę nietypową, nieco dysfunkcyjną rodzinkę. To było nie lada doświadczenie.
– Przychodzisz na palarnię? Wydaje mi się, że widziałem cię tam kiedyś, jeszcze w drugiej klasie.
Mycroft uniósł brwi, zadzierając lekko głowę do góry.
– W rzeczy samej, byłem tam nie raz.
– Ale przestałeś?
– Tak.
– Dlaczego?
– Czy to swego rodzaju przesłuchanie?
Greg przełknął ślinę.
– Nie. Nie, wybacz. – Podrapał się po skroni. – To nie moja sprawa, masz rację. Sorka, czasem nie wiem, kiedy przekraczam granice. To ja... To ja się zwijam.
Zdusił w sobie chęć poklepania go po ramieniu w geście pożegnania. Nie wiedział, czy mógł sobie na to pozwolić, czy nie zostałoby to źle przez Mycrofta odebrane, a nie chciał mu podpadać na samym początku ich znajomości.
– Jak mniemam, jeszcze się spotkamy – powiedział Mycroft z nikłym uśmiechem.
– Trzymam cię za słowo. Cześć, Mycroft.
– Żegnaj, Gregory.
I zniknął za warstwą porośniętego bluszczem drewna. Greg wzruszył ramionami i wpakował się do auta, po czym odjechał spod surrealistycznego zamczyska, odtwarzając w pamięci ostatnie wydarzenia.

________________________

Bête noire” – „Czarne zwierzę” (fr., osoba bardzo nielubiana, antypatyczna, odpychająca)
Bête blanche” – „Białe zwierzę” (fr., osoba niezbyt lubiana)