Ariana | WS | Blogger | X X

19.01.2017

Rozdział 5.

Greg wrócił do swojej ławki, usiadł na krześle, po czym niezbyt delikatnie wrzucił zeszyt do plecaka, nie siląc się na ukrywanie rodzącego się w nim niezadowolenia. Dotknął gorącej twarzy wierzchnią stroną dłoni i otworzył okno, kompletnie ignorując sprzeciwy i jęki Agathy, której wiecznie było zimno. W dupie miał Agathy, w ogóle wszystko miał głęboko w dupie – cały ten przeklęty system edukacji, zasrane studia i wibrujący od wiadomości telefon.
– Co masz? – spytała Caroline.
– Kurwa, trzy – warknął cicho, chowając twarz w dłoniach.
– Serio? O kurde, to nawet nie chcę myśleć, co ja dostanę...
– Czy ten poniedziałek może być gorszy?
Greg był zły. Chociaż „zły” to mało powiedziane – był cholernie wściekły! Nauczył się materiału, sumiennie powtarzał przez weekend każdy z pięciu możliwych tematów maturalnych, mówił nawet przed rodzicami, by przyzwyczaić się do obecności publiki, a mimo to dostał pieprzone trzy, ponieważ zaczął się jąkać i zapomniał o połowie informacji, które zdążył wcześniej ładnie rozpisać w zeszycie. Miał przemożną ochotę wytargać sobie wszystkie włosy z głowy.
Rozumiał temat. Rozumiał swoje argumenty potwierdzające słuszność jego tezy. Rozumiał przywołane w wypowiedzi utwory. Dlaczego zatem nie potrafił sklecić jednego, sensownego zdania podrzędnie złożonego? Dlaczego zdążył się spocić nim otworzył usta?
Postanowił, że będzie krzyczeć, jeżeli ktokolwiek w klasie zdobędzie wyższą ocenę od niego. Mimo oczywistego stresu przemawiającego na jego niekorzyść, odpowiedział w miarę poprawnie. To surowość oceniania stanowiła problem.
Greg powoli zaczynał się uspokajać, jednak nie przestał przeklinać pod nosem i złorzeczyć na wszystko i wszystkich.
Po usłyszeniu dzwonka bez zastanowienia udał się na palarnie. Można powiedzieć, że wręcz tam pobiegł, pokonując trzy schody na raz, nie zwracając uwagi na osoby, które przypadkiem potrącił i prawie wywrócił. Musiał zapalić. W mgnieniu oka pokonał trzydzieści schodów i znalazł się przy wyjściu prowadzącym do małego skrawka nieba. Wyciągnął z czarnej, skórzanej kurtki paczkę papierosów, ramieniem otworzył drzwi i ruszył przed siebie. Szybkim wzrokiem ogarnął znajdujących się tam ludzi – nie było ich wielu, ponieważ uczniowie zazwyczaj czekali na dziesiątkę, by zatruć swój organizm nikotyną, a podczas pięciominutowej przerwy nikt nie chciał ryzykować spóźnieniem. Znał kilkoro z nich, w tym Matta, Raphaela, Deana, Mike'a, który chodził do klasy językowej dwa lata temu, ale przepisał się do wojskowej, gdy uznał, że nie był materiałem na językowca, drugiego Mike'a, dawnego przyjaciela Laury, aktualnie jej wroga publicznego numer trzy i dwie dziewczyny z jego starego gimnazjum. Szybko wypalił papierosa, chcąc skupić się na gryzącym dymie, odsyłając tym samym zalewającą go od środka żółć w niepamięć. Nie udało mu się.
– Witam, panie Lestrade – powiedział Matthew i podszedł do niego.
– Matt, błagam cię, nie dzisiaj.
– Rozumiem. – Uniósł dłonie w obronnym geście i czym prędzej się oddalił.
Płuca bolały go niemiłosiernie, ale nie to mu w tej chwili przeszkadzało. Wyrzucił niedopałek i ruszył do szkoły. Czekały go dwie godziny historii, a na samą myśl o długich i nudnych wywodach nauczycielki robiło mu się słabo.
Gdy znalazł się przed klasą, gdzie stał już Dimmock z Andersonem i Sally, odruchowo rozejrzał się po korytarzu. Tabun ludzi, głównie wrzeszczących i zagubionych pierwszoklasistów, zalewał długi hol, co przypomniało mu o jego początkach w Barts – wtedy jeszcze miał nadzieje i perspektywy na przyszłość. Dobre czasy. A teraz? Teraz została mu jedynie chęć przetrwania do najbliższego piątku.
– Stary, trzymasz się? – spytał Anderson, kładąc dłoń na jego ramieniu, widocznie zauważając stan przyjaciela.
– Nawet mi nie mów. Nie no, podejdę do niej kiedyś po lekcji, bo normalnie jak widzę wzrok Pauline to szlag mnie trafia. Ja wiem, że ona mnie ocenia. Znam ją, zawsze to robiła, zawsze komentowała. Każdego z was jechała równo.
– A, proszę cię, czym się przejmujesz – powiedziała Sally i machnęła ręką. – To tylko tematy maturalne, Smallwood robi to po to, by cię nauczyć mówienia przed innymi. Nie wpisuje tych ocen do dziennika.
Greg chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał, bo Sally miała rację. Oceny z tematów lądowały w specjalnym zeszyciku Smallwood, z których później kobieta wyciągała średnią arytmetyczną, co miało na celu nadzorowanie postępu poszczególnych jednostek i było to zdaniem Grega sprawiedliwe wyjście z tej całej sytuacji. Niektórzy wciąż mieli problem ze sformułowaniem odpowiedniej tezy i przywoływaniem tekstów literackich zgodnych z tematem, dlatego inicjatywa Lady Smallwood mu się spodobała.
Wkrótce dołączyła do nich Claire wraz z Laurą, Tommy i Billy, Caroline, Natalie i Emily, która wyjątkowo pojawiła się dzisiaj w szkole i grupa przyjaciół wspólnie weszła do sali.

~*~

– I jak się czujesz ze świadomością, że w listopadzie są próbne matury? – spytała Claire, uśmiechając się złowieszczo.
– Zajebiście, stara, matma wypada w moje urodziny – warknęła Laura. Greg zaśmiał się pod nosem. – Sally, idziesz z Andersonem na studniówkę? – umiejętnie zmieniła temat.
Sally wydała z siebie dźwięk zdychającego kota, który idealnie odzwierciedlił nastrój Grega. Laura zawsze wiedziała, co powiedzieć, by wyssać z człowieka energię życiową, trzeba było jej to przyznać.
– A mam jakieś wyjście?
– No wiesz, wyjście zawsze jest.
– Właśnie... Halo! Jest sprawa – prawie krzyknęła Pauline i wyszła na środek pomieszczenia, zwracając na siebie uwagę całej klasy. Przerwa między historiami zapowiadała się coraz lepiej. – À propos studniówki. Teraz nie mamy za dużo czasu – twarz dziewczyny przybrała czerwoną barwę – więc może na wychowawczej zaczniemy ustalać szczegóły. Poślę listę, na którą wpiszą się chętni. Napiszcie też, czy idziecie z osobą towarzyszącą.
– Lepiej późno niż wcale – szepnęła oburzona Laura.
Greg siłą powstrzymał się od wydłubania sobie oka długopisem.
Jutro zapyta Claire.

~*~

Pod koniec tego jakże owocnego dnia czekało ich jeszcze wychowanie fizyczne. Pierwsze w tym roku, co było dziwne zważywszy na fakt, że niedawno rozpoczął się październik, a poniedziałków i czwartków minęło już sporo. Greg ucieszył się, naprawdę się ucieszył, że w końcu mógł odreagować budujący się w nim od rana stres poprzez kopanie piłki i bieg do utraty tchu. Wysiłek pozwalał mu zapomnieć o tych wszystkich błahostkach, gdy biegł liczyło się tylko tu i teraz, liczyły się jego mięśnie i tor, który miał przemierzyć w jak najkrótszym czasie. Dostarczało to też endorfin.
Przed lekcją razem z Andersonem i Dimmockiem zahaczył oczywiście o palarnię, bo przecież każdy doskonale wiedział, że papieros przed bieganiem polepszał wydajność płuc. No, może nie było to prawdą, ale wmawiali to sobie, by uciszyć wyrzuty sumienia. Rozmawiali o prezencie dla Claire. Podobno Laura zdążyła zorganizować plan działania – trzy albumy ulubionych zespołów Claire, o których bez przerwy wspominała zakupi ona, a bordowymi Roshe Run miała się zająć Caroline. Poza tym, Laura stawiała na prezenty praktyczne i wykonane własnoręcznie, dlatego dodatkiem do płyt i butów miała się stać duża laurka. Greg nie raz widział kolekcję laurek od Laury w pokoju Claire; urodzinowe, świąteczne i nawet walentynkowe, więc uznał, że kolejna kartka z pewnością się jej spodoba.
Po siedmiu minutach wrócili do szkoły. Minęli czytelnię, wejście do biblioteki, przeszli krótki korytarzyk i znaleźli się w przestronnym atrium z czterema stołami do ping ponga i zdjęciami byłych uczniów szkoły obwieszonych medalami. Jedna ze ścian atrium zbudowana była wyłącznie z okien, dzięki czemu mogli obserwować pobliskie kamienice i parking, z którego korzystał jedynie personel szkoły, a także wąski chodniczek prowadzący do głównego parkingu dla uczniów. Przechodzili tamtędy najczęściej mieszkańcy starych kamienic i dzieci z podstawówki, choć nie raz się zdarzyło, że policja odprawiała tam obchód z powodu palących w ukryciu nastolatków.
Trójka językowców dosiadła się do Tommy'ego, Billy'ego i Adama, jak zwykle pogrążonego w rozmyślaniach na tematy całkowicie otoczeniu obce, a wkrótce po tym dołączył do nich Lucas w towarzystwie Daniela i Jamesa.
W oczekiwaniu na nauczyciela sprawdził zastępstwa na jutrzejszy dzień.
– Stary, jak to jest – mruknął do Dimmocka – że nie ma dwudziestu nauczycieli i to żadnego z naszych?
– Ponieważ, mój drogi przyjacielu, sprawiedliwość nie istnieje, a my tkwimy w piekle zwanym „życiem” – zakończył, dramatycznie przykładając rękę do piersi.
– Trudno mi się z tobą nie zgodzić – zaśmiał się.
W tej samej chwili wzrok Grega przykuły znajome, rude włosy. Ich właściciel niespiesznie przechadzał się chodniczkiem, w jednej dłoni trzymając przyłożony do ucha telefon, a w drugiej – dymiącego papierosa. Przez jego ramię przewieszona była parasolka, co wcale Grega nie zdziwiło, mimo że dzień należał do raczej bezchmurnych. Tym razem jednak nie miał on na sobie trzyczęściowego garnituru, chociaż jego strój był równie ekscentryczny; brązowa marynarka w szkocką kratę, jasne i dobrze dopasowane do jego długich i szczupłych nóg jeansy z wyjątkowo wysoko kończącą się nogawką, odsłaniającą fioletowe skarpetki, a na domiar złego szkoty w piaskowym kolorze. Gdy odwrócił się przodem do szyb z zamiarem przejrzenia się, Greg dostrzegł, że odziany był także w wełnianą kamizelkę w odcieniu mdłej zieleni, pod którą kryła się biała koszula. Mycroft poprawił idealnie ułożone włosy i wolnym krokiem skierował się w stronę parkingu.
Greg szturchnął Lucasa łokciem.
– Wiesz coś o nim?
Lucas spojrzał przed siebie i parsknął na widok rudowłosego nastolatka.
– O nim nikt nic nie wie. Chodzę z nim do klasy trzeci rok, a czuję się, jakbym go nie znał.
– Pieprzysz? On jest z twojej klasy?
– Ta. Microsoft Holmes, czy jakoś tak. Mega dziwadło. Zresztą, widziałeś co miał na sobie. Kto normalny się tak ubiera?
– Znamy się dwa lata i ani razu o nim nie wspomniałeś? – zdziwił się Greg, chcąc uniknąć przyznania Lucasowi racji.
– Stary, bo do niego wszystko dociera! – Uniósł ręce w powietrze, by nadać dramaturgii swojej wypowiedzi. – Jak raz powiedziałem Cobbowi, że typek musi być dziewicą, następnego dnia babka od niemieckiego kazała mi ponownie pisać sprawdzian, bo „ewidentnie praca była niesamodzielna”. – Skrzywił się. – No, może i była, ale skąd ona mogła to wiedzieć? Od pierwszej klasy jadę na ściągach i jakoś nigdy mnie nie przyłapała. Kazała mi się szmata cieszyć, że nie zadzwoniła do mojej matki, czaisz?
– I to niby on cię wsypał?
– No a jak? Pieprzony konfident i tyle – mruknął Lucas ze złością. – W dodatku lizus. Wiesz, pogaduszki z nauczycielami, niezmienna średnia sześć zero i te sprawy. Żenujące... Znika raz w tygodniu, chuj wie gdzie, przerwy też spędza z tą całą Antheą z daleka od nas. Ale to nawet lepiej. Chociaż ta Anthea całkiem niezła... Boże, tylko nie mów Laurze, że to powiedziałem. Najdziwniejszy koleś, jakiego znam. W sumie, nie, nie znam. Najdziwniejszy, jakiego w życiu spotkałem – poprawił się. – Greg, on po jednej sekundzie potrafi wywnioskować, czy zeszłej nocy kogoś zaliczyłeś! – krzyknął, a wuefista, który pojawił się znikąd, popatrzył na niego z dezaprobatą.
– Appleton, zważaj na słowa, dobrze?
– Przepraszam – wymamrotał.
– Zaraz do was przyjdę – powiedział nauczyciel i zniknął za drzwiami malutkiego pokoiku.
– I ja naprawdę dopiero teraz dowiaduję się o jego istnieniu? – Greg pokręcił głową. – Myślałem, że znam twoją klasę.
– A weź... Nie ma się czym podniecać. I wcale się nie zdziwię, jeśli po tej rozmowie zwolnią mojego albo twojego ojca. Mówię ci, wypowiesz jego nazwisko i masz przesrane. Ściany mają uszy.
Greg parsknął.
– A ty paranoję.
– Nie, ja mam od lutego siedzieć w ławce przed biurkiem podczas sprawdzianów z niemca przez tego fiuta. I zgadnij, kto może się pożegnać z piątką na koniec? – spytał zgryźliwym tonem.
– Ty – powiedział, rozbawiony.
– Ugh, nienawidzę go.
– Ale to co, on z nami nie ćwiczy? – dopytywał uparcie Greg?
– Microsoft? Proszę cię, jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ten snobistyczny palant ćwiczył. Mógłby sobie zapocić te swoje jedwabne koszule, a to byłaby tragedia na skalę światową!
– Panowie. – Wuefista wrócił. – Dziś gramy w kosza. Tutaj macie klucz od trzynastki, widzimy się na sali za pięć minut.

~*~

Dwie godziny rzucania piłką podziałały na Grega niczym zimny prysznic. Zapomniał o porażce z rana, pogodził się z losem i zadecydował, że od dzisiaj bierze się w garść. Koniec z wymówkami. Od dzisiaj ciężka praca, w końcu matura sama się nie zda. Od dzisiaj zaczyna się uczyć.
Podwiózł Andersona do Sally i przy dźwiękach „Burning Love” pojechał do domu. Gdy tylko przestąpił próg swojego pokoju i zauważył panujący w nim bałagan, kompletnie opadł z sił. Rzucił się więc na łóżko i zasnął niemalże od razu.