Ariana | WS | Blogger | X X

26.12.2016

Rozdział 3.

Wrzesień był do dupy. Próżno szukać innego zdania opuszczającego usta językowców, wraz z którym wypływał nieodłączny, niebieskawy dym papierosowy. Wszystko wydawało się iść nie po myśli uczniów i zauważył to nie tylko Greg – Dimmock, Sally i Anderson przynajmniej raz dziennie lamentowali na temat niesprawiedliwości losu, roli fatum w życiu człowieka, namiętnie spekulując, czy nie rzucić edukacji w diabły i zwyczajnie wyjechać z kraju.
Pozostało jednak na samych planach. Matura w ich przypadku była koniecznością, bowiem kto wybierał się do liceum, nie planując dalszego kształtowania się na wyższych uczelniach?
Jak się okazało, zdarzały się takie przypadki.
A w klasie trzeciej językowej trafiło się tych przypadków aż kilka.
Greg głowił się nad tą kwestią już którąś godzinę – dlaczego taka duszyczka ubzdurała sobie liceum, jeśli w trzeciej klasie postanowiła, że dłużej kształcić się nie chce? Czy chodziło tu o ilość klas? Tylko trzy lata, które, w porównaniu do czteroletniego technikum, wydawały się trwać krócej od mrugnięcia okiem, były aż tak kuszące? Czy to właśnie to było powodem, dla którego w jego klasie wylądowało tak wiele osób bez perspektyw, wciąż zastanawiających się, czy studia to aby na pewno dobry pomysł? Chciał zrozumieć, co nimi kierowało. Dlaczego nie przychodzili na lekcje? Nie, żeby mu to przeszkadzało, z miłą chęcią odnotowywał ich nieobecność. Dlaczego w tak karygodny sposób zwracali się do nauczycieli, bez choćby grama szacunku i wdzięczności? Dlaczego się nie uczyli, jedynie powiększali kolekcje ocen niedostatecznych?
Doprowadzało go to do szewskiej pasji.
To, i nie tylko to.
Wrzesień zmierzał ku końcowi – dzięki Bogu. Miesiąc ten był jak dotąd najgorszym miesiącem jego życia. Nie mógł swobodnie rozmawiać na forum klasy, zważywszy na panującą zimną wojnę i wiele ciekawskich uszu, a napięta atmosfera dawała się każdemu z jego znajomych we znaki, sprawiając, że wszyscy warczeli na siebie. Bez pomocy Pauline szło mu coraz gorzej na angielskim. Bądź co bądź, dziewczyna miała w sobie to coś, co pchało cię ku lepszemu. A teraz? Na kim miał polegać? Na wpatrzonej w siebie Laurze, bez przerwy opowiadającej o problemach w związku z Lucasem? Wolał sobie odciąć nogę niż wylać przed nią swoje smutki i żale. Dimmock również się nie nadawał, mało co interesował się nauką, zwłaszcza odkąd zaczął kręcić z Camille. Sally i Anderson zajęci byli sobą. Claire biegała za Laurą, starając się zażegnać jej konflikty z Lucasem, w czym pomagała jej Natalie, lecz niezbyt chętnie. Caroline miała inne sprawy na głowie, Emily znalazła nowego chłopaka, a Tommy i Billy znikali gdzieś na całe dnie.
Greg znalazł się w tym wszystkim sam. Kotłowały się w nim niezliczone pokłady nienawiści, złości, desperacji i bezradności, i nie miał przed kim wylać tej piekącej, zatruwającej życie żółci. Nie wiedział właściwie, skąd brały się te negatywne emocje – możliwe, że matematyka, brak partnerki na studniówkę, kłótnie z rodzicami tak na niego wpłynęły. Od dawna to w sobie dusił, nic dziwnego, że po jakimś czasie bomba zaczęła tykać.

~*~

Na szczęście rozpoczął się październik, dając tym samym Gregowi nadzieję na odmianę losu. Nowy miesiąc, nowe przygody. Lepsze przygody.
Zaparkował samochód na względnie pustym parkingu, z racji, że przyjechał stosunkowo wcześnie, ale nie wysiadł od razu. Odpiął pasy, wyciągnął kluczyk ze stacyjki i rozsiadł się wygodnie, zamykając oczy. Myśl o sprawdzianie z historii przysłaniała roztaczającą się piękną wizję spokojnego dnia, ale zadecydował, że nie będzie skreślał dnia nim ten się dobrze nie zacznie. Do zachodu słońca jeszcze daleko.
Otworzył puszkę z napojem energetyzującym, ślepo wierząc w jego działanie, który wypił prawie jednym haustem. Nie spał dobrze tej nocy. Budził się co dwie godziny, doświadczając dziwnych reakcji ze strony mózgu na jego sny i zachowanie jego organizmu. Potykał się, spadał i nagle się budził, kopiąc pościel i niewidzialnego napastnika, próbującego zamordować go we śnie.
W końcu zawędrował na palarnię, gdzie spotkał Claire, Laurę i Matta, rozmawiających głośno na temat całkowicie mu nieznany.
– Cześć wszystkim – przywitał się, czym ukrócił spór toczący się między Laurą a Mattem.
– Witam, panie Lestrade – powiedział Matt z papierosem w ustach i uścisnął dłoń Grega.
– Wyglądasz koszmarnie.
– Dzięki, Laura, na ciebie zawsze można liczyć – powiedział, odpalając papierosa.
– Spójrz, jak pięknie ją urządziliśmy.
Matt dłonią wskazał metalowe przęsło, które uniemożliwiało im upadek w szczelinę pomiędzy palarnianym murkiem a ścianą szkoły. Bowiem obok palarni znajdowały się schody prowadzące w dół, do tajemniczych, zawsze zamkniętych drzwi. Dość osobliwe miejsce. Wracając; na słupkach przęsła zawieszone były paczki po papierosach, było ich zaledwie siedem, na trzydzieści osiem możliwych słupków, jednak widok sam w sobie robił wrażenie.
– Przypomina ogrodzenie Kurtza z „Jądra Ciemności".
– To samo powiedziałam! – krzyknęła Claire. – Spoko, w trzeciej klasie zrozumiesz.
Matt kiwnął głową.
– Stara, kurz to, bo pizga – powiedziała Laura i ciaśniej owinęła się wełnianym płaszczem.
– No proszę, po raz pierwszy w tym roku szkolnym. A jest pierwszy października. Gratulacje, długo wytrzymałaś.
– No, chodź już.
I w ten sposób na palarni został jedynie w towarzystwie Matta.
– Jak tam przygotowania do próbnych matur? – spytał młodszy chłopak.
– Szczerze? Nie widzę tego. Angielski i francuski przejdzie, ale matematyka… Szkoda gadać.
– Nie może być tak źle.
– Zdziwiłbyś się.
Tę wymuszoną wymianę zdań przerwało pojawienie się Raphaela i Deana, kolegów z klasy Matthewa, za co Greg w duszy dziękował Bogu. Dopalił szybko papierosa i ruszył do szkoły.

~*~

– Nie ma dzisiaj babki od francuskiego – powiedziała Sally pod koniec dziesięciominutowej przerwy, często nazywanej „dyszką", chowając telefon do kieszeni.
– Aha, świetnie, jakby nie mogli dać zastępstw wcześniej – mruknął Greg. – Najlepiej poinformować ucznia o zmianie godzinę przed.
– Organizacja Barts nie przestaje mnie zadziwiać – powiedziała Claire.
– Idziemy na piwo na trzepak? I tak mamy dwie godziny w czytelni, powie się Agathy, żeby nas wpisała na listę obecności, babka i tak nie zauważy.
– Greg, muszę przyznać, to twój najlepszy pomysł w tym roku.
– Droga Lauro, doceniam te miłe słowa płynące z twoich ust.
– Zimno jest – jęknęła Sally.
– Wolisz wódkę na rozgrzanie? – spytał przekornie Greg.
Sally pokręciła głową. Gdy usłyszeli nikłe brzęczenie dzwonka, ze zbolałym westchnięciem udali się na lekcje matematyki.

~*~

Wypili po trzy piwa na głowę. Nie byli pijani. Prócz oczywiście Laury, ale słaba głowa nie pozwalała jej na spożywanie dużej ilości alkoholu. Właściwie to jakiejkolwiek. Claire często żartowała, że wystarczyło jedno spojrzenie na butelkę piwa albo wódki, by Laura się wstawiła. Doświadczenie nauczyło Grega, że stwierdzenie to było prawdą.
Po przyjściu do szkoły w lepszym lub gorszym stanie, zawędrowali pod salę od historii, znajdującą się na drugim piętrze w prawym skrzydle, na wprost schodów. Włócząc ociężale nogami, mijając klasę od angielskiego, Greg zauważył chłopaka otoczonego dramatyczną aurą, zbyt młodego, jak na ucznia gimnazjum, a tym bardziej liceum bądź technikum. Wyglądał, jakby kogoś szukał, ponieważ nieustannie rozglądał się po korytarzu. Nikt na niego nie zwracał uwagi, dlatego postanowił, jako przykładny obywatel, pomóc dzieciakowi w potrzebie. I tak mieli dużo czasu – dwudziestominutowa przerwa dopiero się zaczęła.
– Siema, młody, szukasz kogoś? – spytał Greg, podchodząc do chłopaka.
Chłopak rzucił mu krótkie, badawcze spojrzenie.
– Pijany na wiele mi się nie zdasz.
– Nie jestem pi… Hej, skąd wiesz, że piłem?
– Czerwone policzki, delikatnie przekrwione oczy, nie potrafisz utrzymać wzroku utkwionego w jednym punkcie, pomijając oczywiście maskowany gumą do żucia zapach piwa. Nie wspominając o koszuli.
– Co z nią? – spytał, gdy wywód chłopca zakorzenił się w jego mózgu, a pierwsza fala zdziwienia ustąpiła.
– Gdzie znajdę Mycrofta?
Chłopak wydawał się mieć za nic kulturę osobistą. Z obrzydzeniem przyglądał się mijającym go nastolatkom, i z pewnego rodzaju wyższością patrzył na Grega. Czarny, długi płaszcz dramatycznie opinał jego kruchą sylwetkę, a ciemne, kręcone włosy sterczały w różnych kierunkach. Jedynie te przenikliwe oczy, które zdawały się zaglądać wgłąb duszy, przykuwały uwagę. Oczy widzące rzeczy nieuchwytne dla oka przeciętnego Johna.
– Co to jest Mycrofta? – zdziwił się Greg, poprawiając swój plecak.
– Widzę, że wypite trzy piwa dały ci się we znaki. Postaram się więc w najprostszy sposób wytłumaczyć ci, po co tu przyszedłem. Mycroft to mój brat. Mój tłusty, rudy brat. Uczęszcza do tej zapomnianej przez Boga placówki. Popełniłem jednak błąd w moich obliczeniach, nie wziąłem pod uwagę faktu, że tymi korytarzami przetacza się, na oko, tysiąc sto dwadzieścia siedem osób, i znalezienie go może okazać się nieco trudniejsze niż na początku zakładałem.
– Fajnie – powiedział niewzruszony. – A do jakiej klasy chodzi?
– Przypuszczam, że do trzeciej.
– Profil?
– Z profilu wydaje się być jeszcze bardziej charakterystyczny. Jakby to było możliwe. Jego nos… Istna tragedia.
– Mam na myśli profil klasy.
– Nie wiem.
– Nie wiesz?
– Usuwam z pamięci zbędne informacje.
– To, do jakiej klasy chodzi twój brat, uważasz za zbędną informację?
– W rzeczy samej.
– Musisz być prawdziwym skarbem – mruknął Greg i podrapał się po skroni. – Dobra, liceum czy technikum?
– Liceum.
– Zawęża nam się grono. Um, co do niego bardziej pasuje: sport, biologia, matematyka czy angielski.
– Jeśli interesowałby go sport, nie wyglądałby jak czerwony mamut. Mycroft wie wszystko o wszystkim, dlatego twoja taktyka na nic się zda.
– No weź, młody, nie uwierzę, że nic o nim nie wiesz.
Chłopak zamknął oczy na chwilę.
– Nic a nic.
– O Boże, dobra, to możemy się przejść i go poszukać.
– Liczyłem, że mnie do niego zaprowadzisz.
– Jak mam cię, kurwa, zaprowadzić, skoro nie wiem, do kogo mam cię zaprowadzić?!
– Sherlock?!
Czyjś krzyk odznaczył się na tle innych krzyków wypełniających korytarz, co sprawiło, że Greg podniósł wzrok. Na schodach prowadzących na drugie piętro zobaczył chłopaka, który podczas rozpoczęcia roku szkolnego uratował mu życie i pożyczył mu swoją zapalniczkę. I to właśnie on był nadawcą ów krzyku. Chłopak powiedział coś do dziewczyny stojącej u jego boku, po czym ruszył w ich stronę. Znów odziany był w nienaganny garnitur, a na krawacie zapiętą miał elegancką spinkę.
– Sherlocku, na miłość boską, co ty tutaj robisz?!
– Otaczający mnie w szkole plebs skutecznie okrada mnie z chęci do egzystowania w tym skorumpowanym świecie – odpowiedział spokojnie, nie patrząc na brata.
– Okrada cię w każdej sekundzie twojego życia. Dlaczego uciekłeś ze szkoły?
– Wykład Jenkinsa na temat struktury molekularnej kwasu deoksyrybonukleinowego. Nie mogłem tego słuchać.
– To jeszcze nie jest powód do ucieczki! – Chłopak przerwał i popatrzył na Grega. – Najmocniej przepraszam za tego małego diabła. Mam nadzieję, że za bardzo cię nie uraził.
– Nie uraziłem go za bardzo, uraziłem go wystarczająco – wtrącił, jak się okazało, Sherlock.
– Zamilcz, piekielny wyrzutku.
– Nic się nie stało – powiedział Greg, uśmiechając się krzywo. – Skoro znalazłeś brata to będę się zwijał.
– Jeszcze raz przepraszam.
Greg machnął dłonią i skierował się pod salę od historii. Gdy odchodził, usłyszał obietnicę Mycrofta, że po powrocie do domu pozwoli Sherlockowi eksperymentować na owczych oczach, jeśli obieca, że już więcej w tym miesiącu nie ucieknie.

~*~

Nie mógł się skupić na sprawdzianie. Nauczycielka chodziła po klasie, co działało na jego niekorzyść – ukryty w piórniku telefon ze zdjęciami notatek był niczym skarbnica wiedzy, którą miał na wyciągnięcie ręki, ale przechadzki pani Dukemond udaremniały jego starania.
Koniec końców napisał ten przeklęty sprawdzian, ale nie był zadowolony ze swojej pracy. Nie zdziwiłby się, jeżeli nauczycielka poprosiłaby go o zostanie po lekcji.
Cały czas myślał o owczych oczach i rudowłosym Mycroftcie. Nie przypominał on czerwonego mamuta, nawet w najmniejszym stopniu. Był wyjątkowo szczupły, szczuplejszy od niego, a Greg do umięśnionych mężczyzn się nie zaliczał, więc skonfundowanie Grega opisem Sherlocka było tym większe.
Mycroft.
Nietypowe imię. Z resztą nietypowe, jak cała osoba Mycrofta i jego garnitury. Który nastolatek samowolnie ubierał się w trzyczęściowe garnitury ze spinkami droższymi od niejednego samochodu? Przypominał on Harry'ego Harta. Brakowało mu tylko kuloodpornej parasolki, wtedy Greg nie miałby wątpliwości co do przynależności Mycrofta do narodowej siatki szpiegowskiej. Chociaż kto wie, czarny parasol uwieszony był na jego ręce pierwszego września...