Ariana | WS | Blogger | X X

4.09.2016

Rozdział 1.

Powroty do szkoły nigdy nie zaliczały się przyjemnych, przynajmniej zdaniem Grega, którego raczej nie można było nazwać pracowitym ani skorym do nauki, który wolał wylegiwać się całymi dniami na piekielnie wygodnym łóżku przy dobrym filmie i kubku herbaty. Na samą myśl, że musiał przestawić swój zegar biologiczny, odechciewało mu się żyć.
Nie wyobrażał sobie kończenia dnia przed północą – podczas wakacji przyzwyczaił się do zasypiania w godzinach porannych, kiedy to miał okazję słyszeć stłumione kroki rodziców i gotującą się wodę na kawę, dlatego wizja wyłączania telewizora i przykrywania się kołdrą o dwudziestej trzeciej wydawała mu się dziwnie abstrakcyjna. Nadrabianie kinematografii, wyjścia ze znajomymi co drugi dzień, nocowania poza domem miały się zmienić w zadania domowe, lektury, sprawdziany i wypracowania i Greg nie był przekonany, czy zdołał się przygotować na niewątpliwy stres związany ze zbliżającą się wolnymi, lecz pewnymi, krokami maturą. Oczywiście, że nie. Parsknął pod nosem. A obiecywał sobie; w te wakacje nadrobi zaległości z matematyki. Cały plan spalił na panewce, gdy zdał test na prawo jazdy i otrzymał samochód w prezencie na osiemnaste urodziny. Kochał to auto, kochał swojego starszego od siebie o rok Seata bardziej niż kogokolwiek na świecie i to właśnie wtedy zrozumiał, że trzydzieści procent to jednak bardzo dużo.
Ale ten rok będzie inny. Starał się nie zwracać uwagi na fakt, że powtarzał te słowa każdego września przez ostatnie pięć lat, a i tak nie wnosiły one nic do jego życia, jednak niewygodne uczucie rozczarowania osiedliło się gdzieś w odległej części jego umysłu. Tym razem weźmie się za naukę, przeczyta obowiązkowe lektury jeszcze raz, będzie brał udział we wszystkich możliwych konkursach i zawita na wszystkie możliwe zajęcia dodatkowe, byleby dostatecznie przygotować się do matury.
Sam dźwięk tego słowa przyprawiał go o dreszcze.
Pocieszała go myśl, że aż osiem miesięcy dzieliło go od tej porażki, przepełnione paniką osiem, długich, męczących miesięcy.
Zgasił silnik i dłonią przetarł twarz, chcąc w ten sposób odeprzeć od siebie nieprzyjemne myśli oraz ciągnące się za nim od rana zmęczenie. Teoretycznie wciąż był ranek, ale pobudka o ósmej, po czterech godzinach snu, nie pozwoliła mu na zregenerowanie potrzebnej w dzisiejszym dniu energii. Zaparkował na parkingu za szkołą, gdzie roiło się od samochodów innych uczniów i nauczycieli, po czym ruszył na tyły Barts, na tak zwaną „palarnię”. Po raz pierwszy przyjechał do szkoły samochodem, który sam prowadził. Ach, dopiero teraz poczuł na barkach ciężkie brzemię dorosłości.
Apel rozpoczynający rok szkolny już dawno się zaczął. Greg nie żałował, że w nim nie uczestniczył – nudne przemówienie dyrektora, życzącego wszystkim owocnej współpracy, część artystyczna, zawierająca nieśmieszne skecze wymyślone przez jeszcze mniej śmieszne nauczycielki, występ Michelle, do której wciąż, po tylu latach, nie dotarły aluzje, że śpiewanie po prostu nie było jej pisane, i, co najgorsze, tabun ludzi. Tak, ani trochę nie żałował.
Gdy znalazł się na palarni, zdziwił się wielce na widok odpicowanego nastolatka, trzymającego w jednej dłoni na wpół spalonego papierosa, a w drugiej parasolkę. Zazwyczaj nikt tutaj nie przychodził podczas takich uroczystości, bo albo bał się konsekwencji albo cierpiał na hali sportowej przy dźwiękach śpiewającej Michelle. Najwidoczniej chłopak wystrojony w trzyczęściowy garnitur miał takie samo podejście do sprawy, jak on. Musiał przyznać, nie znał go. To znaczy, widywał go wcześniej, czy to na korytarzach, czy na palarni, ale nigdy nie pofatygował się, aby go lepiej poznać. Zresztą – po co? I jak? Do Barts chodziło ponad tysiąc osób i każdy z tego tysiąca obracał się we własnym gronie znajomych, więc zaprzyjaźnianie się z przypadkowym chłopakiem, który czasem odwiedzał palarnię, nie górowało na jego liście rzeczy do zrobienia.
Nastolatek o rudych, kręcących się przy końcówkach włosach zdawał się nie zwracać na niego uwagi, dlatego Greg wzruszył ramionami i wsadził rękę do kieszeni czarnej marynarki w poszukiwaniu zapalniczki. Zmarszczył brwi, ponieważ jej tam nie było. Przeszukał drugą kieszeń, lecz i tam nie znalazł pożądanego obiektu. Sprawdził kieszonkę na piersi i kieszenie w spodniach.
Nie zabrał jej z biurka.
Cholera.
– Cholera – mruknął pod nosem. Spojrzał na drugiego nastolatka, stojącego na drugim końcu palarni, widocznej z pokoju nauczycielskiego. – Siema, stary – przywitał się niezręcznie. Chłopak uniósł głowę. – Masz pożyczyć ognia?
Nieznajomy zacisnął usta w cienką linię i po kilku sekundach spędzonych zapewne na zastanawianiu się wyłowił zapalniczkę z kieszonki w wewnętrznej stronie marynarki. Greg podszedł do niego.
– Dzięki, stary.
Na zapalniczce wygrawerowane były dwie litery. MH. Prawdopodobnie inicjały. Chwycił do ręki metalowy przedmiot, a następnie wyciągnął z pogniecionej paczki jednego papierosa, którego wsadził do ust. Po odpaleniu oddał właścicielowi jego własność.
– Dzięki – powtórzył, zaciągając się gryzącym dymem.
– Tak – odpowiedział chłopak, nie patrząc mu w oczy, i wyrzucił resztkę papierosa.
Tajemniczy MH poszedł do szkoły, zostawiając Grega z uniesioną brwią.
Po trzech minutach spędzonych w ciszy dostał SMS–a. Wolną dłonią sprawdził telefon.
Od: Anderson
Hamilton już kończy, za pięć minut w sto jedenaście.
I to by było na tyle wakacyjnej wolności. Przydeptał żarzący się filtr i ruszył w stronę jednego z pięciu wejść do szkoły, tuż przy wielkiej czytelni wypełnionej stolikami i krzesłami.
Barts był ogromny; łącznie dwieście sześćdziesiąt klas, podziemia, parter, dwa piętra i prawe skrzydło, z którego przechodziło się do hali sportowej, do tego siłownia, kilkanaście szatni, atrium i dodatkowa sala gimnastyczna. Na zewnątrz mieściły się trzy boiska, strzelnica, dwa parkingi i internat dla uczniów spoza Londynu. Przez pierwszy tydzień nie potrafił się tutaj odnaleźć. Jakby nie patrzeć, nadal mu się zdarzyło zgubić, ale tylko okazjonalnie, gdy zastępstwa odbywały się w salach, w których nigdy wcześniej nie miał lekcji.
Uśmiechnął się lekko. Pamiętał, jakby to było wczoraj – pierwszego dnia spóźnił się razem z Sally na ich pierwszą lekcję. Lekcję geografii z panią wicedyrektor. Piękny start w nowej szkole.
Przeszedł przez drzwi i skierował się w prawo, w tę stronę Barts, gdzie znajdowały się wszystkie klasy. Gdyby poszedł w lewo, doszedłby do hali sportowej, na co nie miał najmniejszej ochoty. Dlatego ruszył w prawo. Po przejściu kilkunastu kroków znalazł się przy krętych schodach, nie były to jednak jedyne schody w tej części szkoły. Idąc dalej, mijając klasy najczęściej okupowane przez gimnazjalistów, trafiłby na kolejną parę schodów, prowadzących zarówno w dół – do podziemi z szatniami, szkolnym sklepikiem i stołówką – jak do góry, które wyprowadzały z prawego skrzydła budynku. Wybrał jednak kręte schody, z racji krótszej drogi do przebycia.
Słyszał głosy innych uczniów. Sala numer sto jedenaście była na pierwszym piętrze, niedaleko męskich toalet, i była to sala przypisana jego klasie; klasie medialno–językowej. Czekał na resztę, opierając się plecami o ścianę na przeciwko drzwi, myśląc o przyszłym planie lekcyjnym. Nie posiadał się ze szczęścia, że drugą klasę miał za sobą. Osiem godzin francuskiego tygodniowo doprowadzało go do szału. Codziennie francuski. Wiedział, że w tym roku czekało go tylko sześć godzin, może nawet wypadnie dzień bez francuskiego? Nadzieja matką głupich, jak to mówią.
Po minucie na horyzoncie pojawili się pierwsi uczniowie, rozmawiając głośno i spekulując na temat akademii powitalnej. Tak, jak się spodziewał, Michelle wywarła ogromne wrażenie, niekoniecznie pozytywne. Nie potrafił umotywować swojej nienawiści względem jej osoby, ta dziewczyna najzwyczajniej w świecie działała mu na nerwy jak nikt inny w tej szkole, swoim sposobem bycia i zbyt krótkimi szortami.
Z rozmyślań wyrwało go delikatne uderzenie w ramię. Podniósł wzrok na swojego oprawcę i wcale się nie zdziwił, widząc uśmiechniętą Sally.
– Co to za ponura mina? Czyżbyś się nie cieszył na powrót do szkoły? – spytała zadziornie.
Greg nie umiał się nie uśmiechnąć i przytulił ją na powitanie.
– Skądże znowu, ledwo powstrzymuję wybuch euforii – odpowiedział bez entuzjazmu.
Zaraz po tym dołączył do nich Anderson i Dimmock, a wraz z nimi Tommy i Billy w towarzystwie Laury i Claire. Deana oraz Sidney stały na uboczu.
Przywitał się ze wszystkimi.
– Nie rozumiem, dlaczego zrobili rozpoczęcie w czwartek – zaczął Anderson. – Jaki w tym sens? Jakby nie mogli nam przedłużyć wakacji do piątego, dwa dni ich przecież nie zbawią.
– Wyjątkowo się z tobą zgadzam. I tak cały piątek będą pieprzyć o maturach. A mogłabym wtedy spać…
– Laura, proszę cię. I tak wiemy, że siedziałabyś u Lucasa – parsknął Dimmock z krzywym uśmieszkiem.
– Co nie zmienia faktu, że i tak lepiej bym spożytkowała czas wolny.
Laura założyła ręce pod biustem. Claire przytuliła ją na pocieszenie i pogłaskała po głowie.
– Wiemy, słońce. Wiemy. Też nad tym ubolewamy.
– W piątek pijemy, ludzie – powiedział Dimmock, wnosząc nieco światła do ich życia. – Rodziców i tak nie będzie aż do przyszłego tygodnia.
– Przecież piliśmy wczoraj – powiedziała Sally. – To miało być oficjalne zakończenie wakacji.
– To było tak dawno, że praktycznie w czerwcu. No proszę was, ostatni weekend wolności.
– Mnie dwa razy nie musisz namawiać – powiedział Greg.
– Ani nas – powiedział Billy, wskazując na siebie i Tommy'ego.
– Skoro tak ładnie prosisz – mruknęła Claire z błyskiem w oku.
– Jutro się zgadamy co do godziny.
Wychowawczyni klasy trzeciej medialno–językowej ukróciła ich rozmowy. Otworzyła klasę, do której wszyscy niespiesznie weszli, szurając butami z niezadowolonymi minami. Usiedli na swoich zwyczajowych miejscach; Greg i Dimmock w ostatniej ławce w rzędzie pod oknami, jedną ławkę przed nimi zajęła Sally i Anderson, środkowy rząd, jak zawsze, pozostał pusty, a w rzędzie pod ścianą Billy i Tommy również usadowili się w ostatniej ławce, poprzedzeni Laurą i Claire. Reszta także pozajmowała swoje miejsca, ale oni Grega nie interesowali. Przyjaciół miał blisko – czego chcieć więcej?
Standardowa przemowa nauczycielki nie dotarła do uszu Grega, który był zbyt zajęty powstrzymywaniem śmiechu podczas czytania grupowej konwersacji. Jego telefon nieustannie wibrował, zasypywany wiadomościami od Daniela i Lucasa. Ci dwaj chodzili do równoległej klasy – klasy humanistyczno–prawnej – jednak to nie powstrzymało ich przed dołączeniem do grupki przyjaciół Grega. Poza tym, Dimmock znał ich z gimnazjum i to on przedstawił ich językowcom.
Bo tak się nazywali. Językowcy. Tak jak humany – czyli właśnie ci z klasy humanistyczno–prawnej – albo na przykład wojskowi, hokeiści, siatkarze, pływacy, matematycy, elektronicy, chemicy i wiele, wiele innych.
– Plan znajdziecie na stronie szkoły – oznajmiła wychowawczyni – jednak, jak zapewne zdajecie sobie sprawę, ulegnie on zmianom w najbliższym czasie, więc się do niego nie przyzwyczajajcie.
Greg czym prędzej sprawdził plan.
– Kurwa, serio? – Dimmock zwokalizował myśli Grega. – Codziennie francuski?!
– Nie… – jęknęli wszyscy.
– Wiedzieliście, że ten przedmiot jest na rozszerzeniu – powiedziała Pauline z wyrzutem. – To chyba oczywiste, że będzie go dużo.
Jej też Greg nie darzył sympatią. Irytująca i przemądrzała.
– No dobra, ale chyba możemy być lekko zbulwersowani tym, że nie mamy od niego ani dnia wolnego? – zaczęła się wykłócać Laura. – O co ona tak sapie? – szepnęła do Claire wystarczająco głośno, by Pauline ją usłyszała.
– W pewnym sensie mi tego brakowało – powiedział Greg i zaśmiał się cicho. Zaśmiał się i Dimmock.
– A mi nie. Ale nie mogę powiedzieć, że nie jest miło wrócić do normalności.
Pani Yellowstone wspomniała jeszcze o studniówce, co skutecznie wyssało całą radość z Grega, a maturze poświęciła aż trzy zdania, po czym pożegnała ich z uśmiechem i kazała zmykać.
– Możemy się z tobą zabrać? – zapytała Sally, gdy wyszli z klasy i pożegnali się z resztą.
– My?
– Ja i Claire.
– Za odpowiednią opłatą… – droczył się Greg.
– Ha, ha. I tak masz po drodze, co ci szkodzi?
– Masz ognia?
– Claire chyba ma.
– W takim razie; zapraszam do limuzyny, drogie panie.
Greg uśmiechnął się czarująco. Zanim ruszyli, zobaczył jeszcze Lucasa pędzącego w ich stronę, a raczej w stronę Laury. Skierowali się na parking, idąc w akompaniamencie szpilek obu dziewczyn, stukających dźwięcznie o posadzkę. Sally i Claire pogrążyły się w rozmowie o kreacjach, w jakich zamierzały się pojawić na studniówce, i Greg starał się ich nie słuchać, nerwowo bawiąc się kluczykami od samochodu w kieszeni.
Na parkingu Greg i Claire zapalili po papierosie – Greg kategorycznie zabronił komukolwiek palić w swoim Seacie – a następnie wpakowali się do auta i odjechali. Niestety nie udało im się tego zrobić od razu, ponieważ inni uczniowie także postanowili jechać właśnie w tym momencie, blokując wszystkie trzy wyjazdy z parkingu. Kilka soczystych przekleństw później, opuścili teren Barts przy głośnych dźwiękach gitary prowadzącej zespołu The Killers.